poniedziałek, 31 marca 2014

[02] Wiersze

Ona
Egoistka
Bez serca
Bez duszy
Zadufana
w sobie...
On
Prawdziwy rycerz
Bez skazy
Bez grzechu
W lśniącej
zbroi...
Oni
Zakochani
Bezproblemowo
Niezaprzeczalnie
Zatopieni
w miłości.

___________________

On może
Pociągnąć cię w dół
Stoczysz się znów
Na samo dno
Tak ciężko 
Było ci wstać
Z trudem
Podniosłaś się
Czy chcesz
Przechodzić to
Na nowo
Od początku?

__________________

Wiosna
Znów
Dłuższy jest dzień
Kwiaty
Rozkwitają
Tysiącem barw
 Ale
Nie daję rady
Pisać
O tym
Trzeba
Ujrzeć to
Samemu
Na własne oczy
Szafirowe niebo
Uskrzydlone skowronki
Rozespane zwierzątka
Ostatnie grudki
Śniegu
Błyszczące
W wiosennych promieniach
Złotego słońca
Świat
Nie jest
Tak piękny
Nawet
W wyobraźni

____________________

Skąd biorą się wiersze?
Skąd piękne słówka
Barwne wypowiedzi?
Czy to możliwe
By krążyły po niej
Jak rozwścieczone osy
Domagające się uwolnienia?
Dlaczegóż niektórzy
Zgrabnie przypinają
Złociste skrzydła
Myślom
Posyłają je w dal?
Czemuż z ust jednych
Szmaragdowym strumieniem
Wypływają srebrzyste
Metafory?

niedziela, 30 marca 2014

[00] Krew śmiertelniczki - Prolog

Wyszedł na ulicę. Było już koło północy, lecz on musiał wybrać się na przechadzkę. Uwielbiał noc. Czół się wtedy taki swobodny, wolny.
Spacerując ulicami, które rozświetlały pojedyncze latarnie, starał się nie zwracać uwagi na naglącą potrzebę. Potrzebę, która rosła z każdą sekundą, przemieniając się w pożądanie.
- Muszę się napić - wymamrotał chwytając się za gardło i przymykając oczy.
Przystanął i oparł się plecami o ścianę jednego z miejscowych bloków. Jego serce przyspieszyło, kolana zaczęły drżeć. Coraz szybciej oddychał, ale to powoli przestawało mu wystarczać.
- Muszę się napić - powtórzył przymykając oczy i wdychając nosem powietrze.
Natychmiast zesztywniał. W powietrzu czuł coś niepokojącego.
- Nie! - wyrwało mu się.
Wyczuł krew. Ciepłą, świeżą krew. Tak intensywny zapach mogła wydzielać tylko porzucona dziewczyna. Momentalnie się poruszył. Otworzył powieki i aż jęknął. Wszystko przybrało czerwony odcień krwi. Napiął mięśnie i odsunął się od ściany. Mimowolnie zaczął iść w stronę przyciągającej go woni. Stawiał coraz szybsze kroki.
Po chwili ją dojrzał. Jako jedyna nie była czerwona. Otaczała ją błękitna poświata, jej aura, którą mógł dostrzec tylko on. Szła po drugiej stronie ulicy z pochyloną głową. Twarz zasłaniały jej gęste ciemne loki. Miała na sobie tylko cieniutką bluzkę na ramiączkach i króciutką spódniczkę. Przez ramię przewieszoną miała czarną torbę. Wlepił w nią spojrzenie. Wyglądała na mniej niż siedemnaście lat.
Nie dobrze, pomyślał, jest niepełnoletnia.
Obowiązywała go zasada. Nie mógł tknąć nikogo, kto nie ukończył osiemnastu lat.
Mimo to, nadal zmierzał w jej kierunku. Niespodziewanie, dziewczyna podniosła głowę i spojrzała prosto w jego twarz. Wciągnął powietrze zaskoczony soczystą barwą jej zielonych oczu, gęstych rzęs i pełnych ust, muśniętych czerwoną szminką. Natychmiast przeniosła spojrzenie na swoje nogi i przyspieszyła kroku. Też przyspieszył. Ciągnęło go do niej, jej krew go przyzywała.
Kilkoma dużymi krokami przemierzył jezdnię. Usłyszał łomotanie jej serca. Prawie biegła, lecz on szybko stawiał kolejne kroki. Zaczęła biec, lecz nie miała szans. Wyciągnął rękę i złapał ją za ramię. Spróbowała się wyszarpnąć, ale trzymał ją mocno. Odwrócił ją ku sobie i ujrzał strach w jej dużych oczach, w których powolutku zaczynały gromadzić się łzy.
- Czego chcesz? - wyszeptała, nadal próbując się wyrwać.
Jej błękitna aura zafalowała i zaczęła zmieniać kolor na zielony, co oznaczało, że bała się coraz bardziej.
Zaśmiał się i przycisnął ją do muru kamienicy. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że oddalił się od domu aż dziesięć przecznic.
- Zostaw mnie! - usiłowała krzyknąć, lecz wydobył się z niej kolejny szept.
- Tylko się napiję. Od dawna nie piłem tak pięknie pachnącej krwi - wymruczał do jej ucha, a ona na ułamek sekundy zesztywniała, po czym zaczęła się wyrywać.
Okładała go pięściami, kopała, lecz nie zwracał na to uwagi. Był zbyt zajęty wdychaniem intensywnego zapachu, który wydzielała. Uśmiechnął się błogo i jednym szybkim ruchem złapał obie jej ręce w swoją dłoń, po czym przycisnął do szorstkiej ściany. Nie obchodziło go, że jest nieletnia, nie przeszkadzało mu, że się wyrywa. Chciał jej krwi. Wręcz jej pragnął.
- To zaboli tylko troszkę - szepnął, a po jej policzkach spłynęły łzy przerażenia.
 Wolną ręką odgarnął jej włosy za ucho i chwytając za brodę przechylił jej głowę, odsłaniając szyję. Kopała go, lecz on pochylił się i znalazłszy żyłę wbił swoje zęby w jej cienką skórę.
Powietrze wypełnił przerażający krzyk dziewczyny, który przemienił się w szloch. Przestała się wyrywać, stała nieruchomo przyparta do muru, a po jej policzkach spływały słone łzy.
Zaczął wysysać jej ciepłą, słodką krew. Sprawiło mu to taką ulgę i przyjemność, że puścił jej ręce i położył je na jej talii. Wiedział, że już nie jest w stanie mu uciec. Pił jeszcze przez chwilę, po czym oderwał się od jej szyi. Rana momentalnie się zasklepiła, lecz na jej szyi został niewyraźny ślad jego zębów.
- Popełniłem błąd, ponieważ jesteś nieletnia, ale należą ci się podziękowania, za użyczenie mi szyi - mruknął jej do ucha, po czym delikatnie pocałował ją w usta.
I odszedł. Tak po prostu odszedł.
Osunęła się bezwładnie po ścianie. Od jej szyi zaczęły rozchodzić się maleńkie igiełki bólu, jakby przeszywana była szpilkami. Bolało, ale nie aż tak, jak wtedy, gdy zatopił swoje zęby w jej szyi. Próbowała się poruszyć, otrzeć łzy. Nie potrafiła. Wyssał z niej życie, powoli opadała w otępienie. Minęła chwila i przestała czuć. Na jej twarzy zagościł delikatny uśmiech, jakby śniło jej się coś ładnego. Ale nie spała. Jej stan był spowodowany dużym brakiem krwi.
Umierała.

[01] Wiersze

Szary dzień za dniem upływa.
Każdy dziś każdego zbywa.
Tamte czasy już minęły,
Fałsz i zazdrość się zaczęły.
Za młodości moich dziadków,
Był jaskrawszy kolor kwiatków.
Wszyscy sobie pomagali,
Żadnych kłótni nie wszczynali.
A dziś, gdzie tylko spojrzysz,
Zmiany XXI wieku dojrzysz,
Sztuka, która nie jest sztuką,
Muzyka, co nie jest muzyką.
Miliony par w separacji,
Tysiące ludzi bez racji.
Do czego dąży ten świat?
Co będzie za kilka lat...?
__________________

Spójrz w niebo wczesnym porankiem,
Gdy słońce wstaje nad gankiem,
Młoda kobieta dokarmia kury,
Woda bulgoce płynąc przez rury.
Spójrz w niebo w samo południe,
Gdy w szkole wydaje się nudnie,
Matematyczka podaje zadania,
Wszystkie terminy do zapamiętania.
Spójrz w niebo późną nocą,
Gdy gwiazdy jasno migocą,
Księżyc leniwie spogląda,
Śpiących dzieci cichutko dogląda.
____________________________
 W okół ciemno tak
Kolory stracił świat
W mroku zagłębiam się
Noc pochłania mnie
Już nie widzę nic
Oprócz gęstej mgły
Posuwam się do przodu
Nie odczuwam zawodu
W oddali płonie las
Piekło ogarnia nas
Za gardło chwyta dym
Dusi, odbiera tlen
I głucho śmieje się
Zaraz mą duszę zje
Ostatnie chwile życia
Ostatni oddech płytki
W okół ciemno tak
Kolory stracił świat...
_____________________________

Próbuję odszukać siebie
W głowie wciąż mętlik mam
Ciągle stoję zagubiona
Zatopiona w niepewności

W samotności siedzę sama
Po bezsilność zanurzona
Wciąż odkrywam się na nowo
Coraz bardziej zadziwiona
 

Próbuję odszukać ciebie
Co graniczy z cudem
Bardzo dobrze się ukryłeś
Me serce znaleźć cię nie zdoła


W samotności siedzę sama
Po bezsilność zanurzona
Wciąż odkrywam cię na nowo
Coraz bardziej zadziwiona


______________________________


Pojedźmy gdzieś
Gdzie nie znajdzie nas nikt
Gdzie odpoczniemy od zgiełku i krzyku

Popłyńmy gdzieś
Gdzie piękny jest świat
Gdzie chmury smakują jak lody

Pojedźmy gdzieś
Gdzie nie było nas
Gdzie słońce uśmiechem wita

Popłyńmy gdzieś
Gdzie brzmi ptaków trel
Gdzie cudownie gra muzyka

Pojedźmy gdzieś
Gdzie magia jest
Gdzie czas powoli upływa

Popłyńmy gdzieś
Gdzie kwiatów jest w bród
Gdzie każdy natchnienie miewa

sobota, 29 marca 2014

[01] Rozpieszczona gwiazdka

Wpatrywała się w swoje buty. Po raz kolejny nie była przygotowana do zajęć z wychowania fizycznego, lecz tym razem zrobiła to zupełnie naumyślnie. Świadomie zostawiła worek ze strojem sportowym na biurku swojego pokoju. Nauczyciel traktował ją pobłażliwie ze względu na wpływy jej ojca. Był jednym ze sponsorów szkoły i wkładał w nią naprawdę duże pieniądze, więc nauczyciele byli w stosunku do niej pobłażliwi. Nie wstawiali jej jedynek i uwag, nie krzyczeli, tak jak po innych uczniach. Liczyli się z jej zdaniem i prawie zawsze starali się spełniać jej zachcianki. Z początku bardzo jej się to podobało, jednak z czasem stało się uciążliwe. Nie potrafiła znieść myśli, że za złe odpowiedzi na testach dostaje dobre oceny, a za wyrządzone szkody zostanie pochwalona. Zaczęła się uczyć, by w końcu zasłużyć na to, jak ją traktowano, przestała wpadać w kłopoty, trzymała się z daleka od "brudnych spraw" i tylko na zajęcia sportowe przychodziła nieprzygotowana. 
Obok niej pojawił się chłopak, którego nigdy wcześniej nie widziała. Ani w tej szkole, ani nigdzie indziej.
- Kim jesteś? - spytała w prost.
Nigdy nie przyciągała chłopców. Była zamkniętą księgą niedostępną dla potencjalnych czytelników. Czas spędzała w samotności. Było jej dobrze w urojonym świecie, który stworzyła już jako dziecko. Zawsze była jednostką, perfekcyjną indywidualistką. Nie potrzebowała nikogo i nikt nie potrzebował jej. Tak było i teraz. Nie chciała jego obecności, lecz pomimo tego, on nie znikał. Wciąż siedział obok niej, oblany złotym światłem gorącego słońca wiszącego na błękitnym niebie.
- Jestem twoim aniołem stróżem - odparł z lekkością i rozsiadł się wygodniej.
Znajdowali się na trybunach szkolnego boiska. W szaro-zielonej trawie migotały krople porannej rosy, a grupa dziewcząt w wieku szesnastu lat, robiła właśnie rozgrzewkę.
- Nie żartuj sobie ze mnie - odrzekła ze śmiertelną powagą.
Miała go dość. Pojawił się z znikąd i próbował zacząć rozmowę, na którą nie miała najmniejszej ochoty. Odgarnął z twarzy kosmyk ciemnych włosów, a szmaragdowe oczy zwrócił w jej stronę. Dla niego była boginią piękna. Czarne włosy opadały kaskadą na ramiona, duże rozumne oczy spoglądały z pod wachlarza długich gęstych rzęs, a wydatne usta i zaróżowione policzki sprawiały, że wyglądała równocześnie uroczo i poważnie.
- Nie śmiałbym, Pearl.
Jej imię w jego ustach brzmiało jak najcudowniejsza piosenka.
- Skąd wiesz jak się nazywam? - zmarszczyła czoło, a jej brwi o idealnym krztałcie powędrowały w górę.
- Ja wiem wszystko - obdażył ją tak cudownym uśmiechem, iż przez krótką chwilę zapomniała jak się oddycha. - Mam na imię William i z chęcią się tobą zaopiekuję - szepnął i zbliżył się.
Wyciągnął dłoń z zamiarem pogłaskania jej po policzku, gdy nagle czarnowłosa poderwała się i odskoczyła od niego jak opętana.

- Cięcie! Cięcie! - rozległ się zdenerwowany głos reżysera. - Jane, kochanie! Na Boga! Mówiono mi, że jesteś profesjonalistką! Czy wiesz co to za film? To romans, na Boga! Tutaj liczą się uczucia, nie możesz tak po prostu zrywać się i niszczyć całej sceny! Teraz będzie ja trzeba powtórzyć, a szło nam tak świetnie! Na Boga, dziewczyno musisz się ogarnąć! Twoja kariera zależy od tego filmu! - mężczyzna zaczął wykrzywiwać swoje pretensje.
Jane westchnęła teatralnie.
- Jestem profesjonalistką, ale nie potrafię pracować z takimi ludźmi! - machnęła ręką w stronę wciąż siedzącego na ławce chłopaka. - Ja jestem artystką, jestem gwiazdą! Potrzebuję kogoś, kto jest podobny do mnie! Wytrzasnęliście go z jakiegoś głupiego teatrzyku kukiełek? On zupełnie nie zna się na sztuce! Nie będę z nim grała! Ściągnijcie mi Roberta Pattinsona albo Liama Hermshworta! Oni są profesjonalistami i znajdą ze mną wspólny język! A on? To jakiś dzieciak bez gustu, który zupełnie nie nadaje się do pracy na równi ze mną! - zdenerwowała się dziewczyna i odrzuciła długie włosy na plecy.
- Jane, czy pamiętasz, że jeszcze nie jesteś żadną sławną gwiazdeczką, na zawołanie której od razu przyleci jakiś Pattinson? - spytał chłopak wstając z ławki. - Po prostu się opanuj i nagramy wreszcie tę scenę, bo mam już serdecznie dość powtarzania jej któryś raz z rzędu i to tylko i wyłącznie przez ciebie.
- Przeze mnie? Przeze mnie?! Czy ty się w ogóle słyszysz?! Jak śmiesz mówić mi coś takiego! Oczywiście, że jestem sławna! Gdybym nie była, to przecież nie powierzono by mi głównej roli! A to, że i ty się tutaj znalazłeś jest jakąś kompletną pomyłką! Nie zamierzam skończyć tej sceny z tobą! Rządam jakiegoś prawdziwego aktora, który będzie potrafił zagrać na poziomie! - krzyknęła w jego stronę, po czym odwróciła się do niego plecami i założyła ręce na piersi, robiąc wyniosłą minę.
W tamtym momencie zupełnie nie przypominała tej cudownej dziewczyny, na której widok każdy chłopak by się rozpłyną. Teraz była po prostu nadąsaną bogatą dziewczynką, której ktoś udzielił reprymendy za złe zachowanie.
- Jane? - reżyser podszedł do czarnowłosej. - Na Boga, dziewczyno! Zagraj jeszcze tylko tę jedną scenę i cię wypuszczę. Na Boga! Do końca dnia będziesz miała wolne - próbował ją jakoś przekonać. - Każę Sus jechać z tobą do centrum handlowego na zakupy. Na Boga, zafunduję ci je! Błagam, skończmy tylko tę scenę! - załamał ręce.
Nie miał żadnego wpływu na tę rozpieszczoną księżniczkę. Robiła co chciała i zawsze wychodziła ze wszystkiego zwycięską ręką.
Dziewczyna spojrzała na niego kątem oka. Wyglądał tak żałośnie, że w końcu - dla świętego spokoju, oczywiście - kiwnęła głową i głośno westchnęła.
- No dobra. Ale jeżeli on wciąż będzie się tak zachowywał, to rezygnuję - fuknęła w stronę chłopaka, który momentalnie uniósł ręce w obronnym geście, a gdy tylko Jane usiadła z powrotem na ławce, rzucił porozumiewawczy uśmiech w stronę reżysera.
- Zaczynacie od przedstawienia się Williama! Iii! Akcja!

- Mam na imię William i z chęcią się tobą zaopiekuję - wyszeptał, po czym zbliżył się do niej i pogładził jej policzek wierzchem dłoni. 
Zwróciła swoje błyszczące, szafirowe oczęta w jego stronę i zatrzepotała rzęsami.
- Spóźniłeś się. Od jakiegoś czasu przestałam wpadać w tarapaty - malinowe usta rozchyliła w delikatnym uśmiechu.
Ujął jedną z jej dłoni i zaczął gładzić kciukiem gładką skórę.
- Jestem pewny, że jednak ci się przydam - odparł cicho i pochylił się.
Musnął ustami jej dolną wargę, a nie widząc sprzeciwu z jej strony - pogłębił pocałunek. Wolną rękę przesunął na jej szyję i przyciągnął ją do siebie. Rozchylił jej wargi, by następnie powolnym ruchem wsunąć język do jej ust. Wciągnęła powietrze trochę głośniej, niż zazwyczaj. Zacisnęła palce na jego dłoni i nieświadomie pochyliła się w jego stronę

- Cięcie! Na Boga! Jesteście cudowni! Jane, byłaś taka przekonująca! Na Boga, zafunduję ci całe zakupy! - zaczął wykrzykiwać reżyser.
Czarnowłosa znów zerwała się z miejsca. Otarła usta wierzchem dłoni.
- Ugh! Jak ja nienawidzę całować się z amatorami - jęknęła. - Bloomey, mógłbyś od czasu do czasu poćwiczyć takie rzeczy! Jesteś w tym beznadziejny!
- Jane Lynx, doskonale wiem, że ci się podobało - posłał jej łobuzerski uśmiech, po czym podniósł się z ławki.
- Nic mi się nie podobało! Jesteś w tym najgorszy! Już nigdy cię nie pocałuję, słyszysz? Ja jestem po prostu doskonałą aktorką i potrafię odgrywać wszystko tak, by wyglądało jak najbardziej realnie! - zaczęła się wydzierać, a na jej policzki wpłynął szkarłatny rumieniec.
- Nigdy nie mów nigdy, Jane - nie spoglądając więcej w jej stronę, zszedł z planu.
Machnął ręką reżyserowi i uśmiechając się do mijanych ludzi, skierował się do wyjścia. Nawet nie poszedł się przebrać, wyszedł po prostu w tym co miał na sobie w czasie kręcenia sceny.
Austin Bloomey był wysokim, dobrze zbudowanym szesnastolatkiem. Miał ciemne włosy i zielone oczy - tak trafnie nazwane szmaragdowymi. Bez przerwy się uśmiechał, rozpierała go radość i energia. Na kasting przyszedł od tak, z nudów. Od razu zauroczył sędziów i został przyjęty. Na nieszczęście, druga główna rola przypadła również tej rozpieszczonej gwiazdeczce Jane Lynx. Jej matka zapłaciła ogromną sumę za to, by zagrała w tym filmie. Jak na razie, wszyscy podziwiali Austina za ciągłe wytrzymywanie jej kaprysów, wrzasków i humorów. Była naprawdę nieznośna, jednak ciemnowłosy nie zwracał na to uwagi. Doszukiwał się w niej tylko dobrych cech. Co prawda przez pierwsze chwile ich znajomości zastanawiał się, czy ta dziewczyna w ogóle ma jakieś dobre cechy, jednak po dłuższym czasie zorientował się, że jest bardzo przyjaźnie nastawiona do wszelkiego rodzaju zwierząt i owadów. Nawet pająki i komary traktowała dobrze, co było dla Austina kompletnym zaskoczeniem. Pamiętał, jak kiedyś jechali razem na zdjęcia i na oknie samochodu zauważył pająka. Już, już miał go zabić, by dziewczyna nie zaczęła piszczeć, gdy ta - tak po prostu - wyciągnęła rękę i złapała go. Do końca podróży trzymała go w dłoniach, a gdy wysiedli - wypuściła na pobliskie drzewo. Jednak na miłości do zwierząt się kończyło. Jane była zepsutą, "zawsze mającą rację", wychowaną w bogatej rodzinie i mającą co tylko dusza zapragnie, dziewczyną. Nie przejmowała się innymi, wysługiwała się każdym napotkanym, nie znosiła sprzeciwu i robiła dziką awanturę, gdy tylko coś poszło nie po jej myśli. Na Austina po prostu uwielbiała się wściekać. Był zawsze w pobliżu, a każde wypowiedziane przez niego słowo, bardzo ją irytowało. Ale ciemnowłosy nie przejmował się nią. Uśmiechał się i żartował, niezależnie od jej zachowania. Był po prostu sobą - otwartym na świat chłopakiem, którego nie przerazi byle księżniczka.
Rankiem Austin myślał, iż cały dzień spędzi na planie filmowym. Jane strasznie potrafiła przeciągać każdą scenę, więc nie zaplanował nic na popołudnie. Z westchnieniem wyciągnął z tylnej kieszeni spodni telefon komórkowy, by sprawdzić godzinę. Była dopiero szesnasta, a nie chciał jeszcze wracać do hotelu, gdzie mieszkali w czasie zdjęć. Na miasto również nie chciał się zapuszczać, ponieważ był tu po raz pierwszy w życiu i nie miał zamiaru się gubić, co z pewnością by nastąpiło. Stał więc niezdecydowany na chodniku, trzymając w jednej ręce telefon. Nagle na ulicy obok niego zatrzymał się znajomy czerwony mercedes. Przyciemniana szyba od trony kierowcy otworzyła się i ujrzał w niej rozpromienioną twarz Sus. Masa blond loków okalała jej głowę i opadała na ramiona i plecy, a pomalowane czerwoną szminką usta rozciągnięte były w szerokim uśmiechu. Austin automatycznie go odwzajemnił.
- Hej, Aus! Wsiadaj i jedziesz z nami do centrum. Nie pozwolę, byś miał się nudzić. I tak, to rozkaz - roześmiała się perliście.
Ciemnowłosy pokręcił głową, po czym wciąż się uśmiechając, wsiadł do samochodu. Nie było dla niego zaskoczeniem, że w środku zastał również nadąsaną Jane.
- Czy on musi z nami jechać? To miały być moje zakupy. Faceci tylko przeszkadzają w takich rzeczach - założyła ręce na piersi i odwróciła twarz do szyby.
Sus wzruszyła tylko ramionami i z piskiem opon ruszyła z miejsca. W radiu leciała prawie jedna z jej ulubionych piosenek, więc zaczęła śpiewać. Austin szybko się do niej przyłączył i tylko Jane Lynx siedziała jak na szpilkach, obdarzając ciemnowłosego złośliwymi spojrzeniami.

sobota, 15 marca 2014

[01] Miniaturka

- Kim jesteś? - spytała w prost.
Nigdy nie przyciągała chłopców. Była zamkniętą księgą niedostępną dla potencjalnych czytelników. Czas spędzała w samotności. Było jej dobrze w urojonym świecie, który stworzyła już jako dziecko. Zawsze była jednostką, perfekcyjną indywidualistką. Nie potrzebowała nikogo i nikt nie potrzebował jej. Tak było i teraz. Nie chciała jego obecności, lecz pomimo tego, on nie znikał. Wciąż siedział obok niej, oblany złotym światłem gorącego słońca wiszącego na błękitnym niebie.
- Jestem twoim aniołem stróżem - odparł z lekkością i rozsiadł się wygodniej.
Znajdowali się na trybunach szkolnego boiska. W szaro-zielonej trawie migotały krople porannej rosy, a grupa dziewcząt w wieku szesnastu lat, robiła właśnie rozgrzewkę.
- Nie żartuj sobie ze mnie - odrzekła ze śmiertelną powagą.
Miała go dość. Pojawił się z znikąd i próbował zacząć rozmowę, na którą nie miała najmniejszej ochoty. Odgarnął z twarzy kosmyk włosów o kolorze mahoniu, a bursztynowe oczy zwrócił w jej stronę. Dla niego była boginią piękna. Czarne włosy opadały kaskadą na ramiona, duże rozumne oczy spoglądały z pod wachlarza długich gęstych rzęs, a wydatne usta i zaróżowione policzki sprawiały, że wyglądała równocześnie uroczo i poważnie.
- Nie śmiałbym, Pearl.
Jej imię w jego ustach brzmiało jak miód. Po raz pierwszy usłyszała...

- Ann! 
Słysząc głos mamy, przerwała pisanie. Odłożyła długopis, zamknęła zeszyt i włożyła go do szuflady biurka. Z niechęcią podniosła się z krzesła i przemierzywszy pokój, zbiegła po schodach w prost do kuchni. Jej mama właśnie przygotowywała obiad. 
- Ann, czemu nie przychodzisz od raz, gdy cię wołam? - rodzicielka mieszając zupę w garnku, rzuciła jej karcące spojrzenie. - Zlew się sam nie sprzątnie - wskazała ręką na świeżo umyte naczynia ociekające wodą.
Jasnowłosa westchnęła. Nic nie mówiąc sięgnęła po ścierkę i zajęła się tym o co została poproszona. Mama tymczasem nalała parującej zupy do talerzy i wyłączyła piekarnik, skąd dochodził przyjemny zapach udek z kurczaka. Po kilku minutach w kuchni pojawił się Peter. Wdychając zapach mięsa, uśmiechnął się błogo i opadł na krzesło. 
- Możemy zjeść w pokoju? - spytał, gdy mama wyjęła pieczonego kurczaka.
Pewnie oglądał w telewizji kolejny serial o łowcach skarbów i chciał go dokończyć. Szybko zjadł zupę, po czym porwał drugie danie i już go nie było. Ann zrobiła podobnie. Mama z wujkiem również poszli do pokoju z talerzami. Przy obiedzie rozmowa się nie kleiła. Wszyscy wpatrzeni byli raczej w telewizor i własne talerze. Po posiłku mama zmyła naczynia, a Ann jak zwykle je wytarła. Peter został w pokoju razem z mamą i wujkiem. Ann udała się do siebie