Zatrzymałam się przed drewnianymi schodami skrytymi w półmroku. Poinstruowano mnie, bym udała się na piętro, gdzie znajdę pokój przeznaczony dla mnie, a gdy już się rozpakuję, mam zejść na kolację, która odbędzie się za równą godzinę. Ziarno strachu, jakie zasiał w mojej głowie ten - skrzypiący przy każdym kroku - dom, rozrastało się coraz bardziej; pnącza przerażenia wiły się i skręcały, tworząc nieprzerwaną siatkę. Potrząsnęłam głową, by odgonić od siebie myśli przyprawiające mnie o drżenie rąk. Przecież byłam na to przygotowana. Spodziewałam się, że siłą zostanę wepchnięta w obraz tego starego domu, w którym mieszkała przykładna rodzina z zasadami.
Chwyciłam rączkę granatowej walizki i powoli, krok po kroku, wspięłam się po stopniach. Nic nie mogłam poradzić na ich przeraźliwe skrzypienie; wydawało mi się, iż to duchy zmarłych wysyłają mi werbalne znaki i obwieszczają swoje cierpienie.
Gruba wykładzina tłumiła moje kroki. Przez krótką chwilę zastanawiałam się, gdzie mam się teraz udać, jednak odnalezienie właściwego pokoju nie sprawiło mi większego problemu, gdyż na pierwszych drzwiach po lewej stronie wisiała tabliczka z moim imieniem.
Angelika.
Na wejściu do kolejnego pomieszczenia również znajdowała się tabliczka.
Lootarch.
- Lootarch? - szepnęłam do siebie. - Cóż to za dziwne imię?
Stwierdziłam dobitnie, iż tak nazywa się syn mojej dalekiej ciotki. Postanowiłam nie wnikać w szczegóły ich życia i zająć się własnym. Pospiesznie weszłam do pomieszczenia, które od tej chwili miało być moim azylem. Pokój nie był duży, jednak dzięki białym, gołym ścianom sprawiał wrażenie przestronnego. Na przeciwko drzwi znajdowało się jedno okno, przesłonięte sięgającą do połowy firanką; pod oknem stało biurko i kosz na śmieci, a kawałek dalej, po prawej stronie, łóżko z metalowych prętów, na którym leżała niebieska, wyblakła pościel. Po drugiej stronie pokoju znajdowała się szafa, mała komoda na książki i starodawna toaletka z trzema szufladkami i okrągłym lustrem w rzeźbionej w kwiaty ramie. Wnętrze sprawiało wrażenie przygnębiającego i ponurego, a jedynym elementem, jaki wywołał na mojej twarzy blady uśmiech, był czerwony dywanik leżący przy łóżku.
Zamknęłam za sobą drzwi i położyłam walizkę na łóżku, które ugięło się ze zgrzytem.
- Czy wszystko w tym domu musi wydawać jakieś odgłosy? - jęknęłam, otwierając walizkę.
Pomimo zmęczenia, nie chciałam czekać z rozpakowywaniem się i przeciągać tego w nieskończoność. Wolałam od razu wszystko poukładać, a po kolacji iść spać. Na samym początku wyciągnęłam pozłacaną ramkę, którą owinęłam dokładnie ręcznikiem, by szkło nie potłukło się w czasie podróży. Postawiłam ją na biurku pod takim kątem, bym wstając każdego ranka widziała zdjęcie. Na fotografii znajdowali się moi rodzice i ja sama. Miałam wtedy piąte urodziny. Ciemnowłosy tata trzymał mnie na baranach i obejmował jednocześnie mamę ramieniem. Wszyscy szczerze się uśmiechaliśmy. Kto by wówczas przypuszczał, że w samolocie, którym moi rodzice wracali z delegacji poprzedniego miesiąca będzie bomba?
Od czasu piątych urodzin bardzo się zmieniłam. Liche czarne włoski zgęstniały i opadały mi teraz kaskadą na ramiona, i sięgały łopatek. Twarz wydłużyła się nieco, a pełne usta zaróżowiły. I tylko zielone, okolone wachlarzem długich, czarnych rzęs, oczy pozostały niezmienne. Złote refleksy były widoczne nie tylko na zdjęciu. Moje oczy płonęły magicznym blaskiem nawet teraz. Wspominając rodziców, kilka łez wymknęło się z pod moich powiek i spłynęło po policzkach. Otarłam je natychmiast, po czym sięgnęłam po inne rzeczy. Wypakowanie się i zmienienie wnętrza w bardziej przytulne nie zajęło mi dużo czasu. Ubrania poukładałam w szafie, ulubione książki ustawiłam w rządku na komodzie, przybory szkolne i podręczniki włożyłam do szuflad biurka, a kosmetyki poupychałam w toaletce. Telefon komórkowy wyciągnęłam z tylnej kieszeni spodni i podłączyłam go do ładowarki, którą z kolei włożyłam do kontaktu. Ostatnim, co zrobiłam, było przyklejenie do ściany nad łóżkiem kilku swoich szkiców. Na jednym z nich znajdowała się tańcząca para; dziewczyna ubrana była w długą do ziemi suknię z falbanami, a chłopak miał na sobie surdut. Kolejny obrazek przedstawiał płonące miasteczko i unoszącego się nad nim smoka. Maleńcy ludzie z przerażaniem miotali się między pogrążonymi w ogniu domami. Na jeszcze innym były ukazane konie w galopie, na następnym otwarta książka, z której unosiły się w górę elfy, czarodziejki i inne magiczne stworzenia. Wszystkie te dzieła stworzone były wprawną ręką i ołówkiem. Nie potrzebowałam kolorów, by oddać piękno tego, co chciałam pokazać światu.
Rozległo się pukanie i zza drzwi doszedł mnie nieznany głos.
- Kolacja.
Głos z pewnością należał do Lootarcha. Zastanowiło mnie jednak tylko to, dlaczego nie przyszedł się przedstawić. Gdyby to w moim domu miała zamieszkać jakaś obca osoba, z pewnością od razu wtarabaniłabym się jej do pokoju i przeprowadziła wywiad środowiskowy.
Wzruszyłam ramionami, po czym włożyłam pustą już walizkę pod łóżko i wyszłam z pokoju. Nie w smak było mi znów pokonywać te trzeszczące schody, jednak nie miałam zbyt wielkiego wyboru, gdyż jadalnia znajdowała się właśnie na parterze. Lootarch już dawno zniknął z pola widzenia, więc nie przejmując się niczym, zamknęłam drzwi nowego pokoju i udałam się na spotkanie z domownikami. Nie znałam jeszcze tylko Lootarcha. Swoją daleką ciotkę i wujka poznałam, gdy tu przyjechałam. Wujek udał się po mnie na stację, a ciotka bez zbędnych ceregieli wyłożyła wszystkie zasady, jakie powinnam znać i stosować, mieszkając w tym domu. Uznałam tych ludzi za bardzo suchych i powściągliwych, lecz nie przejęłam się tym. Wiedziałam, że w każdym człowieku jest choć odrobina dobra i ciepła, i po jakimś czasie odnajdę ją w tych obcych ludziach, którzy nawet nie współczuli mi, iż zostałam sierotą.
Jadalnię odnalazłam bez większego trudu. Ciotka, zanim zostawiła mnie samą przed schodami, omówiła nieszczegółowo plan domu. Zszedłszy ze schodów, skierowałam się w lewo, przeszłam krótki korytarzyk i znów skręciłam w lewo.
Pomieszczenie było dwa razy większe od mojego pokoju. Przez kilka dużych okien wpadało pomarańczowe światło zachodzącego słońca. Na środku jadalni stał długi stół z mnóstwem krzeseł, jednak tylko cztery nakrycia na samym jego końcu były zastawione.
- Następnym razem rób tak, byśmy na ciebie nie czekali - odezwał się chłodno wujek.
Przystanęłam nie wiedząc co mam zrobić i czy cokolwiek odpowiedzieć. Do tego po raz pierwszy ujrzałam Lootarcha. Myślałam, że okaże się kujonowatym chudzielcem w przydużych okularach i sweterku w kratkę, jednak kompletnie się pomyliłam. Przy stole siedział dobrze zbudowany młody mężczyzna o kształtnej szczęce i szerokich ramionach. Zielone oczy spoglądały na mnie z pod opadających na nie jasnych włosów. Rzucił mi kpiący uśmiech.
- Wujku, przecież to panienka z Nowego Yorku. Oni nie mają pojęcia o czymś takim, jak nie spóźnianie się - stwierdził złośliwie.
Nie żeby mnie to jakoś szczególnie obeszło, ale za kogo on się uważa, by tak o mnie mówić? Owszem, byłam z tego wielkiego, pięknego miasta, ale to nie robiło ze mnie spóźnialskiej dziewuchy. Przecież zeszłam tylko chwilkę po nim.
- Wiesz, w Nowym Yorku uczą przynajmniej dobrych manier - odpowiedziałam, uśmiechając się do niego, po czym skierowałam się w stronę ostatniego wolnego miejsca.
Jak na złość znajdowało się akurat na przeciw niego. Lustrował mnie tym swoim przenikliwym spojrzeniem, a ja z sekundy n sekundę czułam się coraz bardziej niepewnie. Jeszcze tylko brakowało, bym oblała się rumieńcem, jak te wszystkie zakochane po uszy trzynastolatki.
Z pomieszczenia obok, z pełną tacą jedzenia, wyszła młoda kobieta w białym fartuchu i opasce na głowie. Miło się uśmiechała, gdy kładła przed każdym talerz. Mina zrzedła mi dopiero wtedy, gdy zauważyłam co będę musiała zjeść. Przede mną leżały dwie parówki, jajko i kilka plasterków żółtego sera; obok, w małej miseczce, znajdował się czerwony sos do kiełbasek. Kobieta wyszła z jadalni.
- No jedzże - odezwała się ciotka, przełknąwszy kawałek jajka.
- Ja... - zawiesiłam się.
W moim starym domu nie musiałam się nikomu tłumaczyć. Wszyscy po prostu wiedzieli, ale tutaj?
- Co „ty“? - zirytowała się ciotka.
- Jestem wegetarianką - wypaliłam.
No cóż, nie było to takie trudne, jak myślałam. Lootarch wywrócił oczami, a ciotka uniosła do góry brwi.
- No i co z tego? Jedz, zanim będzie zimne - odparł tylko.
- Nie mogę tego zjeść. Nie jadam mięsa. W ogóle! - odsunęłam od siebie talerz i założyłam ręce na piersi.
- Nie będziesz mi tu wymyślać! - ryknął wujek. - Przygarnęliśmy cię pod swój dach, zapewniamy ci opiekę i wyżywienie a ty wybrzydzasz! - uderzył pięścią w stół, aż wszystko się zatrzęsło.
Spojrzałam prosto w jego oczy. Strach, który czułam zaraz po przybyciu do tego domu zniknął.
- Nie prosiłam się o to i najchętniej natychmiast bym się stąd wyniosła, niestety nie mogę. I nie mam zamiaru jeść niczego, co zawiera w sobie mięso jakiegokolwiek zwierzęcia. Jeśli z tego powodu pójdę spać bez kolacji, trudno - odparłam tak spokojnym tonem, na jaki tylko było mnie stać.
Wujek poczerwieniał, ale nic nie odpowiedział. Ciotka również zajęła się jedzeniem i tylko Lootarch spoglądał na mnie tym swoim piekielnie przeszywającym spojrzeniem zielonych oczu.
Gdy wszyscy zjedli, udałam się do swojego pokoju. Nie zjadłam nic, lecz nie przeszkadzało mi to. W Nowym Yorku rzadko jadałam kolacje, bo zazwyczaj wieczory spędzałam z przyjaciółką na włóczeniu się po centrach handlowych czy chodzeniu na basen, halę sportową albo siłownię. Uznałam, że powinnam do niej zadzwonić.
Położyłam się na łóżku i sięgnęłam po - nadal przypięty do ładowarki - telefon. Odnalazłam w kontaktach jej numer i nacisnęłam zieloną słuchawkę.
Odebrała po dwóch sygnałach.
- Cześć, cześć! - zawołała z entuzjazmem.
- Hej, co u ciebie? - mimowolnie uśmiechnęłam się do telefonu.
- Jestem prawie w takim mega wypasionym sklepie z perfumami. Otworzyli go wczoraj i uznałam, że po prostu muszę go pozwiedzać! Kupiłam już sobie trzy flaszeczki, mówię ci, pachną wspaniale! A wiesz ile wypsikałam już próbek? Obsługa jest mną lekko zirytowana, bo byłam tu już wczoraj i znowu przyszłam. Ale co u ciebie? Opowiadaj!
Wyobraziłam ją sobie biegającą po sklepie i psikającą perfumami we wszystko co tylko ujrzy. Tak zachowywać mogła się tylko kochana Suzzie.
- U mnie w porządku. To miejsce jest straszne, nie ma tu internetu, mam mały pokój i wredne wujostwo, a ich syn? Szkoda gadać. Co prawda jest przystojny, nawet mega przystojny, ale powitał mnie wrednym komentarzem, więc nie mam zamiaru być dla niego miła - odparłam.
- A jak ma na imię? Mówisz, że jest przystojny? Ale wredny? To nic, weź od niego numer! Opiszesz go trochę dokładniej? Może w głębi ducha jest cudownym romantykiem, który tak naprawdę udaje tylko twardziela, by zyskać szacunek innych? - rozmarzyła się, a ja wybuchnęłam śmiechem.
- Tak, specjalnie dla ciebie postaram się o jego numer. Ma na imię Lootarch. Wiem, strasznie dziwnie, ale kto nadąży za jego „innymi“ rodzicami? Emm... Ma jasne włosy i zielone oczy. Szerokie ramiona, takie, no wiesz, jakby trenował, albo coś. W ogóle sylwetkę ma bardzo męską. Gdyby nie był moim kuzynem, to kto wie? Może i bym się nawet zako...
Nie zdążyłam dokończyć, Suzzie mi przerwała
- Co?! Co ty wygadujesz?! To aż taki przystojny? Serio, muszę go poznać! Zaprosisz mnie, albo coś?
- No jasne. Będę już kończyć. Zadzwonisz za jakiś czas? - spytałam.
- Tak, tak! Muszę być na bieżąco w związku z naszym Loo. Mogę go tak nazywać, co nie? Do usłyszenia! - zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, rozłączyła się.
Cała Suzzie. Pozytywnie zakręcona i nie do przegadania. Ale uwielbiałam ją za to. Między innymi dlatego się zaprzyjaźniłyśmy.
Odłożyłam komórkę na biurko, lecz wciąż nie wstawałam z łóżka. Powinnam była iść się umyć i położyć się spać, jednak leżenie sobie było tak przyjemne, że nawet nie wiem kiedy zamknęły mi się oczy.
Obudził mnie sms od Suzzie.
„Nie zapomnij o bieganiu! To ze jestes gdzies indziej nie znaczy ze bede biegac sama. Bierz tylek z lozka i idziemy pozwiedzac okolice <3„
Westchnęłam, ale zwlokłam się z posłania. To dzięki Suzzie zaczęłam biegać i polubiłam sport, na skutek czego bardzo poprawiłam moją kondycję. Nie ważne czy padał deszcz albo śnieg, nie ważne czy był upał albo mróz. Po prostu wyciągała mnie z domu i musiałam z nią biegać. Zanim wyjechałam, obiecałam jej, że tutaj również będę to robić.
Zdjęłam z siebie wczorajsze ubrania, w których zasnęłam, po czym wyciągnęłam z szafy legginsy i koszulkę z Adidasa. Przewiązałam w pasie zielonkawą bluzę, na wypadek gdyby było zimno, i ubrałam czarne buty do biegania. Wyszłam z pokoju, a na korytarzu natknęłam się na Lootarcha, który również był ubrany w strój sportowy. Serio?
- Los chciał, byśmy się lepiej poznali. Pokażę ci okolicę, co? - rzucił mi takie spojrzenie, jakby nie wierzył, że będę potrafiła za nim nadążyć.
No, jeszcze się okaże.
- Z chęcią ją z tobą obejrzę - nie spoglądając więcej w jego stronę, po prostu ruszyłam na zewnątrz.
Tym razem nie przeszkadzało mi to, iż schody przeraźliwie skrzypiały.
Powtórzenia.....!!!! xD
OdpowiedzUsuńPoczątek ciężko mi się czytało, ale wraz z rozwojem akcji wciągałam się coraz bardziej (pomijając momenty wytykania ci błędów T.T). Pomysł niby oklepany, ale znając ciebie i twoje szalone pomysły mogę się spodziewać nawet krokodyli w oczku wodnym oraz statku pirackiego (Wciąż to pamiętam!). Tak więc czekam niecierpliwie na rozwój wypadków. Poza tym postać Suzzie przypadła mi do gusty xD Zuzia - Susan - Suzie - Suzzie...... To ja?! xD
Przypadła ci do "gusty"? Słyszałam o czymś takim jak "langusty", gusty różne też są, ale w tym zdaniu raczej to słowo nie pasuje ;3
UsuńOch. Nie wszystko co ludzie mówią - tyczy się ciebie. Jak to kiedyś pięknie zjechała Warzywka Weronika ;> Skąd pomysł, by moja rozemocjonowana Suzzie była tobą?
Dzięki za opinię <3
AAAAAA! chodziło mi o "gustu", przypadło mi do gustu. T.T Okrutny człowieku, nie niszcz w tak brutalny sposób moich urojeń!
UsuńNo cóż. Musiałam ;3
UsuńNie jestem okrutna ;> Naprawdę ;>