czwartek, 19 czerwca 2014

Viirus - Wstęp

 BY ASURIA & AIRLIN

Ze stojącego wysoko na niebie słońca lał się wszechogarniający żar. Siedział na gorącym piasku w samych szortach i przyglądał się opalającym dziewczynom. Uwielbiał wakacje, lecz teraz zaczynało mu się nudzić. Znajdował się w Hiszpanii dopiero od kilku godzin, jednak bezczynność zaczynała go irytować. Wstał i kilkoma ruchami otrzepał spodnie z piasku. Ruszył w stronę hotelu, w którym się zatrzymał wraz z rodzicami. W pewnej chwili - wśród wielu osób znajdujących się nad wodą - mignęła mu znajoma ruda czupryna. Choć minęło tyle lat, wciąż doskonale ją pamiętał. Nie zastanawiając się dłużej, pobiegł w jej stronę.

Zręcznie manewrowała pomiędzy tłumem, taszcząc za sobą wielki ponton, który był w stanie pomieścić ze trzy osoby. Ciepłe, hiszpańskie słońce nagrzało materiał dmuchańca do tego stopnia, że zaczął parzyć ją w palce. Na ramieniu zawieszoną miała torbę, raz po raz obijającą się jej boleśnie o uda. W duchu przeklinała dzień, w którym Bóg stworzył słońce. Na co komu ono? Czemu rodzice nie chcieli jechać to Finlandii? Pozwiedzać i poparzyć się w saunach? Tylko musieli wybrać Hiszpanię, wcisnąć ją do samolotu, a po kilku dniach zostawić samiutką w hotelu, gdyż nie była chętna zwiedzić jakiegoś tam kościoła w jakiejś tam miejscowości.

Był coraz bliżej. Teraz wiedział na pewno - to była ona. Długie do pasa, kręcone włosy unosiły się pod wpływem delikatnej morskiej bryzy. Siłowała się z ogromnym pontonem, a torba plątała się jej pod nogami, jednak dla niego wyglądała najcudowniej na świecie. To, że zobaczył ją po tylu latach, napawało go niesamowitym szczęściem. Dzielił ją od niego zaledwie metr, gdy z szerokim uśmiechem na ustach zawołał ją po imieniu.
- Loki!

- A mogłam spiąć włosy - mruczała do siebie po estońsku, przy okazji przyciągając zdziwione spojrzenia. Jej dialekt zdecydowanie był dla tych pomidorowych głąbów niecodzienny. Ha! Ugrofiński, wy latynoskie pomioty.                                         
Nagle usłyszała czyjś krzyk, ktoś wołał ją po imieniu. Rozejrzała się na boki, gdy jednak nikogo nie dojrzała, wzruszyła tylko chudymi ramionami i powędrowała w stronę hotelu.

Jak to możliwe, by go nie rozpoznała? Przecież byli najlepszymi przyjaciółmi do czasu, gdy... No właśnie. Wyprowadził się i zostawił ją samą. Teraz pewnie nie chce mieć z nim nic do czynienia. Ale przecież powinien się z nią chociaż przywitać!
Wymijając ludzi, wreszcie ją dopadł. Złapał za blade ramię i przykleił na twarz szeroki uśmiech.

Wrzasnęła, podskoczyła, ponton z cichym "plask" spotkał się z rozgrzanym chodnikiem, przy okazji jeszcze mocniej ścisnęła torbę, bojąc się, by laptop oraz inne podejrzane urządzonka nie roztrzaskały się lub zostały skradzione przez kręcących się tu stale Romów.

- Uspokój się, dziewczyno! - roześmiał się. - Cześć. Jak dobrze cię widzieć po tylu latach. Wcale się nie zmieniłaś. Wciąż masz tą wstrętną rudą czuprynę - pochylił się, by ją przytulić.

Bezczel, zboczeniec, wariat... Te trzy słówka równocześnie zawirowały jej w głowie. A potem usłyszała "wstrętna ruda czupryna" i już doskonale wiedziała z kim ma do czynienia. Więc bez zbędnych oporów przywaliła mu w splot słoneczny, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Chciałeś powiedzieć "gęstą miedzianą czuprynę", czyż nie? Obszczymurze? - warknęła po estońsku, tak aby tylko on mógł ją zrozumieć.

- A nie mówiłem? Wcale się nie zmieniłaś - mruknął rozcierając brzuch. Co jak co, ale siłę to ona miała. - Strasznie dawno cię nie widziałem! Co u ciebie słychać? 
Jako że uważał się za dżentelmena, podniósł z ziemi ponton i oparł się na nim nonszalancko. Jednak nie zorientował się, iż łódka była dmuchana. Stracił równowagę i wraz z pontonem wylądował na ziemi.

Parsknęła śmiechem, widząc upadek przyjaciela.
- Ty też, wciąż jesteś fajtłapą. Wstawaj - pomogła mu się podnieść. - Skoro już tak zaprzyjaźniłeś się z moim pontonem, to go poniesiesz. - Poprawiła torbę na ramieniu i znów skierowała się w stronę hotelu. - Chodź, pokażę ci coś!

Próbując jakoś ukryć zażenowanie, odgarnął z twarzy ciemne kosmyki włosów i przejechał dłonią po karku. Po kilku sekundach uświadomił sobie, że powinien złapać to, przez co upadł na ziemię i ruszyć za przyjaciółką. Dogonił ją bardzo szybko. Prowadziła go do hotelu, w którym tymczasowo mieszkał.

- Słyszałam, że przeprowadziłeś się do Londynu - zagadnęła po chwili milczenia. - Jak tam jest? - drzwi do jej domku otworzyły się ze zgrzytem, klimatyzacja cicho brzęczała nad ich głowami, kiedy zasiedli w kuchnio-salonie.

- Eee... Deszczowo - nie wiedział co odpowiedzieć.
Wspominał jej, że wyjeżdża, ale ich kontakt się urwał. W nowej szkole znalazł innych znajomych, w nowym domu miał wiele zajęć, a nowe miejsce zamieszkania z początku lekko go przytłoczyło. Po bardzo krótkim czasie zapomniał o nudnym i monotonnym życiu w Estonii. A teraz było mu głupio. Po kilku latach spotyka swoją najlepszą przyjaciółkę z rodzinnego kraju, a ta pyta go jak jest w Londynie, bo urwał z nią kontakt. Czuł się podle.
- A u ciebie? Co słychać? - spytał.

- Kojarzysz Eduarda von Bocka? Założyliśmy razem stowarzyszenie ZIA - uśmiechnęła się wesoło, nic nie robiąc sobie z niewielkiej liczby informacji otrzymanych od Ivara.

- Tak, kojarzę gościa. Co to ZIA? - zmarszczył czoło i spojrzał w jej przenikliwie zielone oczy. Była piękna.

- Stowarzyszenie Zrzeszające Informatyków Amatorów - odparła dumnie, potrząsając rudą grzywą... przepraszam, miedzianą. - À propos, miałam ci coś pokazać! - wyciągnęła z torby laptop. Włączyła go, po czym zalogowała się na jakąś podejrzanie wyglądająca stronę o nagłówku "Poczta Gmail". Przejrzała ją pobieżnie, po czym wyłączyła i odłączyła internet. Na pulpicie najechała myszką na folder "ZIA - Saladus", nim zobaczył jego zawartość Loki musiała wpisać prawie 20 cyfrowe hasło (liczył!). - Razem z Eddie'm opracowaliśmy program - folder miał tylko jeden plik - "Viirus". - To komputerowy wirus, zdalnie sterowany. Jeżeli wpuści się go do komputera, można zrobić wszystko: usunąć dane, skopiować je itp. Nie trzeba nawet wychodzić z domu, a gdy jest po wszystkim, wystarczy go usunąć. Jest praktycznie nie wykrywalny - powiedziała z nieukrywaną dumą.

Przyjrzał się uważnie najpierw jej, a potem programowi. Nie miał pojęcia jak go osbsługiwać ani w jaki sposób działa, lecz w jego głowie powoli zaczęła kiełkować pewna myśl. A gdyby tak...? Nie! Nie będzie uciekał się do oszustwa, by wymazać dawne przewinienia! Jednak z drugiej strony, taki program mógł mu zagwarantować czystą kartę na resztę życia. Błyskawicznie podjął decyzję.

Uważnie obserwowała jego reakcję. Liczyła na jakiś okrzyk zachwytu, gratulacje, pocałunek, pytania, prośbę o demonstrację. Ale Ivar jedynie patrzył skołowany, ewidentnie nad czymś rozmyślając.
- Żyjesz tam jeszcze? - trzepnęła go w ramię.

- Eee... Nie... To znaczy, chyba tak. Umiesz to obsługiwać? - spytał, lecz nie czekał na odpowiedź. Oczywistym było, iż jeżeli ona stworzyła ten program, potrafiła się w nim odnaleźć. - Mam poważny problem. Musisz mi pomóc. 
Ostatnie zdanie zabrzmiało bardzo dramatycznie. Dla niego była to ostatnia szansa ratunku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz