wtorek, 9 grudnia 2014

ZM Prolog

Stała niezdecydowana na ulicy. Była już spóźniona, jednak nie dbała o to. Przecież decyzja o opuszczeniu tego miejsca będzie miała wpływ na całe jej życie! Ale czy jej egzystencję można było jeszcze nazywać życiem? Przecież zmarła dwanaście lat temu. Bardzo dobrze pamiętała dzień swojego pogrzebu. Oglądała to wszystko z góry - widziała rozpaczających nad jej śmiercią krewnych, księdza w czarnej sutannie, trumnę, w której spoczywało jej kruche dziesięcioletnie ciało... Pamiętała też pierwszy dzień tu, w swoim nowym domu. Została przydzielona pod opiekę jednemu z Aniołów i on ją wychował. Nauczył wszystkiego, co powinna wiedzieć. Lecz po co? Po to, by w wieku dwudziestu dwóch lat odejść z miejsca, do którego tak bardzo się przywiązała? Miała ponownie wrócić na ziemię i zacząć nowe życie? Przecież to było niemożliwe i ona doskonale o tym wiedziała.

Spojrzała raz jeszcze w stronę domu, gdzie spędziła resztę dzieciństwa po śmierci. Wydało jej się, że za firaną mignęła znajoma twarz Anioła. Łza zakręciła jej się w oku i wypłynęła na blady policzek. Otarła ją wierzchem dłoni. Przypomniała sobie obietnicę daną swojemu wychowawcy: będzie silna wtedy, gdy przyjdzie czas się pożegnać.

Podjęła decyzję i szybkim krokiem ruszyła drogą w stronę Wielkiej Bramy, pozostawiając za sobą wszystko, co wydarzyło się w ciągu tych dwunastu długich, a zarazem krótkich lat.

Dotarła na miejsce szybciej niż się spodziewała. Tak jak myślała, klucznik czekał już na nią. Posłał jej pocieszający uśmiech, mający zapewnić ją, że na ziemi będzie zdecydowanie lepiej niż tutaj. W końcu dostała Szansę.

Nie uwierzyła.

- Możesz otworzyć - szepnęła, wskazując na Wielką Bramę. - Jestem gotowa, Piotrze.

niedziela, 30 listopada 2014

Mój były chłopak

Wszystko zaczęło się wtedy, gdy rzuciłam się z pięściami na przypadkową dziewczynę, która raczyła rozmową mojego chłopaka, podczas gdy ja byłam poprawić w łazience makijaż. A może właśnie wtedy wszystko się skończyło? Nie mam pojęcia, w mojej głowie do tej pory panuje mętlik. Pamiętam tyle, że wówczas chłopak siłą odciągał moje pięści od jej trupio bladej twarzy. To był dopiero maleńki fragment głazu, który pociągnął mnie w dół. Reszta przycisnęła mnie do ziemi dopiero kilkanaście minut później, gdy on wywlókł mnie na zewnątrz, skończył nasz związek, zrzucił wszystko na moją chorobliwą zazdrość i zostawił pod kamiennym murem całą zapłakaną i błagającą, by wrócił. Więcej nie udało mi się zapamiętać. wiem tyle, że pogrążyłam się w całkowitej rozpaczy, ponieważ był tym, przy którym chciałam zostać do końca życia. Następnego ranka znalazła mnie przyjaciółka - zmarzniętą, zapłakaną i kompletnie nieświadomą tego, co działo się ze mną przez kilka poprzednich godzin. Kolejnych kilka miesięcy nie pamiętam zbyt dobrze. Na początku załamałam się psychicznie i wylądowałam na jakiejś terapii w zamkniętym Ośrodku. Potem wróciłam do domu i znów się załamałam, ponieważ wszystko przypominało mi mojego chłopaka. Podobno próbowałam nawet popełnić samobójstwo, ale akurat w to nie jestem w stanie uwierzyć, bo od zawsze ceniłam sobie życie. Ponownie trafiłam do Ośrodka, lecz tym razem minęło naprawdę bardzo, bardzo dużo czasu, nim stwierdzili, że jest już ze mną w porządku.
Jednak najistotniejszym było dla mnie to, że już nie potrzebowałam mojego chłopaka. Od tamtego czasu nawet o nim nie myślałam, a gdy na co tygodniowych wizytach u psychologa był wspominany, zaczęłam go nazywać "moim byłym chłopakiem". Zrozumiałam również, że nasz związek rozpadł się przeze mnie i przez moją zazdrość. Na początku tego nie rozumiałam, o wszystko obwiniałam mojego byłego chłopaka, ale później zdałam sobie sprawę, że faktycznie byłam chora i dopiero Ośrodkowi udało się mi pomóc.
Można powiedzieć, ze wyszłam na prostą, że wreszcie wszystko się ułożyło. Kilkanaście miesięcy wyciętych ze scenariusza mojego życia przeminęło nieodwołalnie, lecz ja postanowiłam nie patrzeć już wstecz. Odcięłam się od wszystkiego, co kiedykolwiek łączyło mnie z moim byłym chłopakiem i dawnym życiem. Znalazłam dobrze płatną pracę, nowe mieszkanie i znajomych. Z dziewczyną, która kiedyś była moją przyjaciółką, już się nie kolegowałam. Zerwała ze mną przyjaźń, gdy drugi raz wylądowałam w Ośrodku. Jednak już się tym nie przejmowałam. Zaczęłam nowe życie, a przeszłość zostawiłam za sobą. Było mi naprawdę dobrze - chodziłam do pracy, spotykałam się ze znajomymi. Ale do czasu...
Do czasy, gdy mój były chłopak ponownie pojawił się w moim życiu.

sobota, 2 sierpnia 2014

Historia

Historia zaczyna się zwyczajnie. 
Chłopak poznaje dziewczynę. 
Ona się zakochuje.
On ją rzuca.
W dalszej części dziewczyna przeżywa załamanie. 
Próbuje się zabić.
Kilkakrotnie.
Jednak zawsze jest coś, co jej w tym przeszkadza.
"Co ty w nim widzisz?"
"Dlaczego po prostu o nim nie zapomnisz?"
Oni nie wiedzą.
Nigdy nie zaznali tak silnego uczucia.
"Przecież w dzisiejszych czasach miłości nie ma!"
Kłamstwo.
Miłość była, jest i będzie.
"Musisz wrócić do życia, opamiętać się!"
To wydaje się takie łatwe.
Kolejne wizyty u psychiatry.
Kolejne dawki prochów.
"To wciąż nie pomaga."
Krzyki, płacz, histeria.
Mija rok.
Przeprowadzka, nowe miejsce, nowy znajomy.
Tym razem jest inaczej.
Trzyma go na dystans.
Nie pozwala się zbliżyć.
"Czy coś jest ze mną nie tak?"
"Och, z tobą jest wszystko w porządku.
To we mnie coś nie gra.
Jestem zepsutą zabawką.
Mnie już nie da się naprawić."
A jednak.
Zaangażowanie, wiara, nadzieja.
"Widzisz?
Wszystko da się naprawić."
Czyżby miłość?
Nie, na to jeszcze za wcześnie.
Miłość jest zbyt mocnym określeniem.
"Przyjaciele?"
"Przyjaciele."
Nie pomógł specjalista.
Nie pomogły leki.
Wystarczyło trochę wiary, trochę więcej uwagi.
"To niemożliwe."
A jednak.
Pierwszy uśmiech, pierwsza tajemnica.
Już nie przyjaciele, lecz powiernicy.
Mija rok.
Wszystko się zmienia.
Na lepsze.
Częste wyjścia, iskra radości.
"Dziękuję, nie wiem kim stałabym się bez ciebie."
Lecz gdy pojawia się szczęście...
"Ja mogłeś?!"
Krzyki, płacz, histeria.
Ponownie. 
Niektóre historie po prostu...
Nie mają szczęśliwego zakończenia.
Nie ważne jak zwyczajnie by się zaczęły.

czwartek, 19 czerwca 2014

Viirus - Wstęp

 BY ASURIA & AIRLIN

Ze stojącego wysoko na niebie słońca lał się wszechogarniający żar. Siedział na gorącym piasku w samych szortach i przyglądał się opalającym dziewczynom. Uwielbiał wakacje, lecz teraz zaczynało mu się nudzić. Znajdował się w Hiszpanii dopiero od kilku godzin, jednak bezczynność zaczynała go irytować. Wstał i kilkoma ruchami otrzepał spodnie z piasku. Ruszył w stronę hotelu, w którym się zatrzymał wraz z rodzicami. W pewnej chwili - wśród wielu osób znajdujących się nad wodą - mignęła mu znajoma ruda czupryna. Choć minęło tyle lat, wciąż doskonale ją pamiętał. Nie zastanawiając się dłużej, pobiegł w jej stronę.

Zręcznie manewrowała pomiędzy tłumem, taszcząc za sobą wielki ponton, który był w stanie pomieścić ze trzy osoby. Ciepłe, hiszpańskie słońce nagrzało materiał dmuchańca do tego stopnia, że zaczął parzyć ją w palce. Na ramieniu zawieszoną miała torbę, raz po raz obijającą się jej boleśnie o uda. W duchu przeklinała dzień, w którym Bóg stworzył słońce. Na co komu ono? Czemu rodzice nie chcieli jechać to Finlandii? Pozwiedzać i poparzyć się w saunach? Tylko musieli wybrać Hiszpanię, wcisnąć ją do samolotu, a po kilku dniach zostawić samiutką w hotelu, gdyż nie była chętna zwiedzić jakiegoś tam kościoła w jakiejś tam miejscowości.

Był coraz bliżej. Teraz wiedział na pewno - to była ona. Długie do pasa, kręcone włosy unosiły się pod wpływem delikatnej morskiej bryzy. Siłowała się z ogromnym pontonem, a torba plątała się jej pod nogami, jednak dla niego wyglądała najcudowniej na świecie. To, że zobaczył ją po tylu latach, napawało go niesamowitym szczęściem. Dzielił ją od niego zaledwie metr, gdy z szerokim uśmiechem na ustach zawołał ją po imieniu.
- Loki!

- A mogłam spiąć włosy - mruczała do siebie po estońsku, przy okazji przyciągając zdziwione spojrzenia. Jej dialekt zdecydowanie był dla tych pomidorowych głąbów niecodzienny. Ha! Ugrofiński, wy latynoskie pomioty.                                         
Nagle usłyszała czyjś krzyk, ktoś wołał ją po imieniu. Rozejrzała się na boki, gdy jednak nikogo nie dojrzała, wzruszyła tylko chudymi ramionami i powędrowała w stronę hotelu.

Jak to możliwe, by go nie rozpoznała? Przecież byli najlepszymi przyjaciółmi do czasu, gdy... No właśnie. Wyprowadził się i zostawił ją samą. Teraz pewnie nie chce mieć z nim nic do czynienia. Ale przecież powinien się z nią chociaż przywitać!
Wymijając ludzi, wreszcie ją dopadł. Złapał za blade ramię i przykleił na twarz szeroki uśmiech.

Wrzasnęła, podskoczyła, ponton z cichym "plask" spotkał się z rozgrzanym chodnikiem, przy okazji jeszcze mocniej ścisnęła torbę, bojąc się, by laptop oraz inne podejrzane urządzonka nie roztrzaskały się lub zostały skradzione przez kręcących się tu stale Romów.

- Uspokój się, dziewczyno! - roześmiał się. - Cześć. Jak dobrze cię widzieć po tylu latach. Wcale się nie zmieniłaś. Wciąż masz tą wstrętną rudą czuprynę - pochylił się, by ją przytulić.

Bezczel, zboczeniec, wariat... Te trzy słówka równocześnie zawirowały jej w głowie. A potem usłyszała "wstrętna ruda czupryna" i już doskonale wiedziała z kim ma do czynienia. Więc bez zbędnych oporów przywaliła mu w splot słoneczny, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Chciałeś powiedzieć "gęstą miedzianą czuprynę", czyż nie? Obszczymurze? - warknęła po estońsku, tak aby tylko on mógł ją zrozumieć.

- A nie mówiłem? Wcale się nie zmieniłaś - mruknął rozcierając brzuch. Co jak co, ale siłę to ona miała. - Strasznie dawno cię nie widziałem! Co u ciebie słychać? 
Jako że uważał się za dżentelmena, podniósł z ziemi ponton i oparł się na nim nonszalancko. Jednak nie zorientował się, iż łódka była dmuchana. Stracił równowagę i wraz z pontonem wylądował na ziemi.

Parsknęła śmiechem, widząc upadek przyjaciela.
- Ty też, wciąż jesteś fajtłapą. Wstawaj - pomogła mu się podnieść. - Skoro już tak zaprzyjaźniłeś się z moim pontonem, to go poniesiesz. - Poprawiła torbę na ramieniu i znów skierowała się w stronę hotelu. - Chodź, pokażę ci coś!

Próbując jakoś ukryć zażenowanie, odgarnął z twarzy ciemne kosmyki włosów i przejechał dłonią po karku. Po kilku sekundach uświadomił sobie, że powinien złapać to, przez co upadł na ziemię i ruszyć za przyjaciółką. Dogonił ją bardzo szybko. Prowadziła go do hotelu, w którym tymczasowo mieszkał.

- Słyszałam, że przeprowadziłeś się do Londynu - zagadnęła po chwili milczenia. - Jak tam jest? - drzwi do jej domku otworzyły się ze zgrzytem, klimatyzacja cicho brzęczała nad ich głowami, kiedy zasiedli w kuchnio-salonie.

- Eee... Deszczowo - nie wiedział co odpowiedzieć.
Wspominał jej, że wyjeżdża, ale ich kontakt się urwał. W nowej szkole znalazł innych znajomych, w nowym domu miał wiele zajęć, a nowe miejsce zamieszkania z początku lekko go przytłoczyło. Po bardzo krótkim czasie zapomniał o nudnym i monotonnym życiu w Estonii. A teraz było mu głupio. Po kilku latach spotyka swoją najlepszą przyjaciółkę z rodzinnego kraju, a ta pyta go jak jest w Londynie, bo urwał z nią kontakt. Czuł się podle.
- A u ciebie? Co słychać? - spytał.

- Kojarzysz Eduarda von Bocka? Założyliśmy razem stowarzyszenie ZIA - uśmiechnęła się wesoło, nic nie robiąc sobie z niewielkiej liczby informacji otrzymanych od Ivara.

- Tak, kojarzę gościa. Co to ZIA? - zmarszczył czoło i spojrzał w jej przenikliwie zielone oczy. Była piękna.

- Stowarzyszenie Zrzeszające Informatyków Amatorów - odparła dumnie, potrząsając rudą grzywą... przepraszam, miedzianą. - À propos, miałam ci coś pokazać! - wyciągnęła z torby laptop. Włączyła go, po czym zalogowała się na jakąś podejrzanie wyglądająca stronę o nagłówku "Poczta Gmail". Przejrzała ją pobieżnie, po czym wyłączyła i odłączyła internet. Na pulpicie najechała myszką na folder "ZIA - Saladus", nim zobaczył jego zawartość Loki musiała wpisać prawie 20 cyfrowe hasło (liczył!). - Razem z Eddie'm opracowaliśmy program - folder miał tylko jeden plik - "Viirus". - To komputerowy wirus, zdalnie sterowany. Jeżeli wpuści się go do komputera, można zrobić wszystko: usunąć dane, skopiować je itp. Nie trzeba nawet wychodzić z domu, a gdy jest po wszystkim, wystarczy go usunąć. Jest praktycznie nie wykrywalny - powiedziała z nieukrywaną dumą.

Przyjrzał się uważnie najpierw jej, a potem programowi. Nie miał pojęcia jak go osbsługiwać ani w jaki sposób działa, lecz w jego głowie powoli zaczęła kiełkować pewna myśl. A gdyby tak...? Nie! Nie będzie uciekał się do oszustwa, by wymazać dawne przewinienia! Jednak z drugiej strony, taki program mógł mu zagwarantować czystą kartę na resztę życia. Błyskawicznie podjął decyzję.

Uważnie obserwowała jego reakcję. Liczyła na jakiś okrzyk zachwytu, gratulacje, pocałunek, pytania, prośbę o demonstrację. Ale Ivar jedynie patrzył skołowany, ewidentnie nad czymś rozmyślając.
- Żyjesz tam jeszcze? - trzepnęła go w ramię.

- Eee... Nie... To znaczy, chyba tak. Umiesz to obsługiwać? - spytał, lecz nie czekał na odpowiedź. Oczywistym było, iż jeżeli ona stworzyła ten program, potrafiła się w nim odnaleźć. - Mam poważny problem. Musisz mi pomóc. 
Ostatnie zdanie zabrzmiało bardzo dramatycznie. Dla niego była to ostatnia szansa ratunku.

wtorek, 10 czerwca 2014

One Direction - rozdział 1

 Pisałam będąc w szóstej klasie szkoły podstawowej. Poprawiłam błędy interpunkcyjne. Masakra.
 ~~~
- …No more cryin’ in the rain,
No more tears..
No more tears..
Not again! – zakończyła swoją piosenkę, a na widowni rozległy się brawa.
Skończył się jej ostatni koncert przed wakacjami. Przez przeszło dwa lata pracowała bez przerwy, a teraz miała mieć całe dwa miesiące dla siebie. Jeszcze tylko rozda kilka tysięcy autografów i może jechać, tak jak planowała, do Londynu.
- Kocham cię! Jesteś moją idolką! – słyszała za każdym razem, gdy składała swój podpis na płycie, koszulce, gadżetach i wielu innych rzeczach.
Była szczęśliwa, że ma tylu fanów, ale często ją to irytowało.
Podpisała kolejną płytę.
- Ale więcej uwagi mi nie poświęcisz, prawda? – usłyszała nad sobą znajomy głos.
Podniosła głowę i uśmiechnęła się.
- Przepraszam. Nie wiedziałam, że to ty – wytłumaczyła się i zerknęła za chłopaka. Nie było już fanów. Odetchnęła z ulgą i wstała z krzesła.
- Nie przejmuj się, przecież widzę jaka jesteś przepracowana – uśmiechnął się do niej i podał jej rękę. – Zapraszam cię na kolację. To rozkaz – mrugnął do niej.
- Rozkazów słucham – odwzajemniła uśmiech i skinęła na ochroniarzy, żeby byli w pobliżu.
Nie byli parą, jednak idąc w stronę ulubionej knajpy dziewczyny, trzymali się za ręce. Chłopak spojrzał w ciemne niebo, na którym nie było widać ani jednej gwiazdy. Brunetka powtórzyła jego gest i wtem przez niebo przeleciała smuga białego światła.
- Spadająca gwiazda – szepnął jej do ucha. – Pomyśl życzenie.
- Czy wierzysz w przeznaczenie? – zapytała kierując swój wzrok z nieba na twarz chłopaka.
Kiwnął głową, a ona uśmiechnęła się tajemniczo i weszła do Nando’s. Podeszła do ostatniego stolika w pomieszczeniu i na nic nie czekając, rozsiadła się wygodnie.
- Witamy ponownie! – usłyszała radosny głos Stefano. – Sell, to już dzisiaj czwarty raz! – uśmiechnął się szeroko. – Zaraz będę musiał powiedzieć Niall’owi, że jest dopiero drugim najczęściej odwiedzającym to miejsce klientem.
- Stefano, mnie też miło cię widzieć i nie, nie musisz nic mówić blondynowi, bo po kolacji idziemy do hotelu, a jak ci pewnie wiadomo chłopaki mieszkają razem – uśmiechnęła się grzecznie. – To co zwykle, razy dwa – dodała.
- Sell, a co zamawiasz zwykle? – wtrącił się brunet niepewnie.
- Duszone ślimaki – odpowiedziała poważnie, lecz widząc minę chłopaka wybuchnęła śmiechem. – Zestaw obiadowy, cheeseburger, duże frytki, colę, sałatkę i sos…
- I ty to wszystko w sobie pomieścisz?! – wykrzyknął, a ta nadal się uśmiechała.
- Ma się ten talent, Liam – odgarnęła włosy z twarzy.

(Kilka dni później, Londyn)
- No, jak długo można spać?! – usłyszała przy uchu wrzask.
Naciągnęła na głowę kołdrę.
- Dajcie mi spokój, właśnie biorę ślub z Robertem Pattinsonem, a wy mi kurde w ceremonii przeszkadzacie – mruknęła na tyle głośno, by ją usłyszano.
- Co?! Zdradzasz mnie we śnie z wampirem?! – do pokoju wpadł kolejny chłopak.
- Boże, dajcie mi w spokoju powiedzieć „tak”, bo zaraz mi Rob z przed ołtarza ucieknie! – jęknęła i przewróciła się na drugi bok, co nie było dobrym pomysłem, ponieważ spała na kanapie i  - zaplątana w kołdrę - od razu zwaliła się na podłogę.
 Głucho jęknęła i groźnie łypnęła na trójkę chłopaków stojących obok kanapy i śmiejących się z niej bezczelnie.
- Ja wam dam, zobaczycie, tylko zjem śniadanie, skorzystam z łazienki, uczeszę się, ubiorę… – mruczała zdenerwowana i zaczęła wyplątywać się z kołdry, co wcale jej nie wychodziło. – A może by mi tak ktoś pomógł?! – warknęła rozdrażniona.
Dlaczego była zła? Przerwano jej cudowny sen, do tego spadła z kanapy i nie umiała się wyplątać z pościeli. Wystarczający powód?
Louis podszedł do niej i wyciągnął ją z „potrzasku”, cicho się przy tym śmiejąc.
- Co wy dzisiaj w takich świetnych humorach, co? No chyba nie cieszycie się z tego, że popsuliście mi dzień? – w końcu się uśmiechnęła i sięgnęła do swojej torby, żeby wyjąć z niej jakieś ciuchy i świeżą bieliznę. – I zastrzegam, że kolejnej nocy nie będę spędzać na kanapie. Może prześpię się u Liama? Jedynego normalnego w tym domu – powiedziała i ruszyła do łazienki.
Chłopcy wybuchnęli śmiechem.
- Liam, zrobię ci medalion z ziemniaka z napisem „Najnormalniejszy w domu” – powiedział Harry, lecz ona nie zwracała już na to uwagi.
Weszła do łazienki i zamknęła ją od środka, żeby czasem jakiś głupi pomysł nie strzelił do głowy Louisowi i Harry’emu.
Ściągnęła z siebie top, krótkie spodenki i majtki – zestaw w którym spała i wrzuciła do kosza na brudy. Jeżeli ma się u nich zatrzymać na dłużej, to niech wypiorą jej rzeczy. Na tę myśl uśmiechnęła się do siebie i weszła pod prysznic. Nie zajmowała łazienki długo. Po dziesięciu minutach była już sucha i zakładała na siebie ciuchy.
- Gdzie się podziała moja bluzka? – zapytała samą siebie, a po dłuższych poszukiwaniach przyszło jej na myśl, że mogła jej nie wyjąć z torby. – No dobra. Przecież już dużo razy widzieli mnie w bikini – mruknęła do siebie i wyszła z łazienki.
Na widok Seleny w dolnej części garderoby i samym biustonoszu, Zayn zmarszczył czoło.
- Nie wydaje mi się, żeby było aż tak ciepło, by chodzić po domu w staniku – powiedział ze śmiechem, na co Sell tylko machnęła ręką.
Otworzyła torbę i zaczęła w niej grzebać. Nim dokopała się do koszulek, w jej ręce wpadły męskie bokserki.
- Co do…? – wyciągnęła je z torby i spojrzała na sznurek kotków ciągnących się przez całe bokserki.
Za sobą usłyszała śmiech wszystkich pięciu chłopaków.
- Pewnie Bieber ci je tam włożył, jak z nim zerwałaś. Na pamiątkę waszych długich nocy – Harry poruszył znacząco brwiami, a Sell rzuciła w niego bokserkami.
- Ty jesteś zboczony – pokręciła głową i mimowolnie się uśmiechnęła.
- Czyli jednak coś było? – wtrącił się Niall, a brunetka uniosła ręce do góry.
- Boże, daj mi cierpliwość, bym nie zniszczyła im tych pięknych mordek! – powiedziała w sufit, a chłopcy znowu się zaśmiali.
Po śniadaniu, które zrobił Harry popisując się umiejętnościami kucharskimi, Liam rozłożył się w salonie na kanapie i włączył telewizor.
- Ja to bym zjadł batona – przysiadł się do niego Niall, a Liam wzniósł oczy do góry.
- Ty to byś zawsze coś jadł! – powiedziała Selena i oparła się o kanapę. – A właśnie. Jak jesteśmy przy Niallu, to miałam mu przekazać, że jestem częstszym gościem w Nando’s – uśmiechnęła się zwycięsko.
- To już wiem dlaczego ostatnio tak przybrałaś na wadze – podsumował Louis, a Sell zrobiła oburzoną minę.
- A wiesz co ja wiem? – zwróciła się do niego z dziwnym błyskiem w oczach. – Że ostatnio twój spodenkowy przyjaciel się bardzo skurczył – uśmiechnęła się, a chłopcy wybuchnęli śmiechem.
- To było dobre – Harry przybił z brunetką piątkę.
- I ty kochanie przeciwko mnie?! Do czego to doszło?! – wydarł się Marchewa.
- Do tego, że Harry ma zamiar uwieść Sell? – wtrącił Zayn, lecz nagle zrobił przerażoną minę. – Ups. Niechcący się wygadałem… Sorki Harry! – mulat ze strachem wybiegł z pokoju, a Loczek puścił się za nim biegiem.
- Harry sobie poszedł. Kto się ze mną do kina wybierze? – uśmiechnęła się szeroko i rozsiadła się na oparciu fotela, na którym zdążył usiąść Louis.
Puścił jej złowrogie spojrzenie za komentarz na temat jego „spodenkowego przyjaciela”, ale nie zrzucił jej z fotela.

Wywiad o Persiaku

Airlin: Co jest takiego ciekawego w Percym Jacksonie, że stałaś się taką wielką i żarliwą fanką? 
Asuria: Po pierwsze: jest nawiązanie do mitologii greckiej, a ja zawsze w jakimś sensie lubiłam ją, po drugie: poczucie humoru autora jest naprawdę niesamowite, wszystko potrafi obrócić w żart. Dobrze się czyta, to jest chyba najważniejsze w takich książkach młodzieżowych. 
A: Kto jest twoją ulubioną postacią? 
As: Leo Valdez, ale on pojawia się dopiero w drugiej serii. Bardzo fajnie, że nowi bohaterowie dochodzą i starzy też są. 
A: Ale mógłby być wcześniej. 
As: Dokładnie! Z pierwszej serii najbardziej podobał mi się Percy - główny bohater i Rachel – wyrocznia. Wracając do Leo. Lubię go za jego poczucie humoru, za jego dziwną przeszłość, za jego nadzwyczajne moce. 
A: Biorąc pod uwagę to, iż ja też tam trochę się udzielam w fandomie „Demigods”, tak nazywają się fani Percy’ego Jackson’a, wiem że są domki. Fani przypisują się do domków, więc proszę opowiedz nam jak to jest być w domku boga, który mimo iż nie może, ma najwięcej dzieci… to jest Hadesa. 
As: Może najpierw wyjaśnię o co chodzi z tymi domkami. Jest obóz herosów i w tym obozie dla każdego boga jest przynależny jeden domek. Tam mieszkają jego dzieci. Po pierwszej serii tych domków oczywiście doszło, bo Percy prosił Zeusa o to, aby uznawali każde dziecko. Ja należę właśnie do domku Hadesa, w książce jest tylko jedno jego dziecko. 
A: A w realu prawie 300! 
As: Czuję się córką Hadesa, zawsze pociągało mnie zabijanie ludzi w opowiadaniach. 
A: Wychodzisz na psychopatkę. 
As: Ci! I może dlatego. 
A: Ja należę do domku Hermesa, jednego z najlepszych! My hermesiątka trzymamy się razem. Co denerwuje cię w tej serii? Troll wujka Ricka (autor Percy’ego Jacksona – Rick Riordan)? 
As: Tak, jego kompletny trolling. To jest po prostu straszne, co on z nami robi. Najbardziej jednak denerwuje mnie, że w drugiej serii pojawia się Jason. Jest protektorem drugiego obozu herosów, Camp Jupiter i bardzo nie podoba mi się; że jest na takim samym poziomie jak Percy, bo w pewnym momencie zaczynają się kłócić. Zawsze jestem za Percym, więc oczywiście trzymam jego stronę. 
A: Czy czytałaś jeszcze inne dzieła Ricka Riordana? 
As: Czytałam dwie dodatkowe książki, choć to są w sumie trzy. Pierwsza to „Archiwum Herosów”, następnie „Pamiętniki półbogów”, jest jeszcze trylogia o bogach Egipskich „Kroniki rodu Kane”. Jest jeszcze jedna książka, ale nie pamiętam tytułu. 
A: No to tyle, dziękuję za wywiad. I na koniec…. Yo Percy, have you wanna fish? 
As: Team Leo!

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Coś na kształt polemiki do gazetki szkolnej

Zuza vel Airlin: Gdzie chciałabyś spędzić swoje wymarzone wakacje?
Asuria: Najchętniej pojechałabym w ciepłe miejsce. Gdzieś na plażę, nad wodę, gdzie można by usiąść z książką i odpocząć. A ty?
Z: Hmm, najchętniej do Japonii albo Chin! Ale że to niemożliwe, więc teraz bardziej interesują mnie kraje nordyckie. Zimno, ciepły kominek, dużo do zwiedzania, nie spalę się na słońcu. To dziwne że wszyscy raczej wolą ciepłe miejsca, a ja zimne. Nie lubię słońca, chyba jestem wampirem :D
A: Musiałabyś jeszcze błyszczeć w słońcu, a na śniadanie wypijać szklankę szkarłatnej krwi xD. Co najbardziej pociąga cię w wakacjach?
Z: Nieograniczony czas wolny, możliwość zwiedzenia różnych miejsc z rodziną, spotkania ze znajomymi, by powłóczyć się wieczorkiem i dać zjeść komarom. O ile same wakacje lubię, to już pory roku nie, za dużo robaków, a ty jak uważasz?
Co tobie się podoba w wakacjach?
A: Ja również uważam, że latającego paskudztwa jest zbyt wiele. Nie lubię wszystkiego co małe, ma więcej niż dwa odnóża i potrafi unieść się w powietrze. A w wakacjach chyba najbardziej podoba mi się fakt, iż mogę położyć się spać o naprawdę późnej porze i ze świadomością, że rano nie trzeba wstać i iść do szkoły. Ponadto uwielbiam tony lodów, które zjadam każdego lata! <3‎
Z: Najgorsze, gdy w środku nocy nagle nad uchem słyszysz takie "yiyyyy" i już wiesz, że zaraz zacznie się polowanie! Z klapkiem w ręku, czuję się jak Włochy z białą flagą wymachujący przed wojskami Anglii.
Wakacje wakacjami, ale jak wygląda końcówka roku szkolnego dla ciebie?
A: Końcówka końcówek? Głównie siedzę na lekcji, lecz jestem kompletnie nieobecna. Nauczyciele na siłę próbują wbić nam do głowy kolejne metody obliczania czegoś albo funkcji oka, ale my jesteśmy zbyt zajęci myśleniem o wakacjach. Ja oczywiście staram się słuchać i zapamiętywać poszczególne informacje, ale w wszechogarniającym cieple i przy ostrym słońcu świecącym prosto w oczy - nie zawsze się da. A ty? Jak postrzegasz koniec roku?
Z: Podobnie. Nagle na głowę zwala mi się tona sprawdzianów i niezałatwionych spraw. A samo przebywanie w tym dużym piekarniku, osobie takiej jak ja, czyli podatnej na zmiany temperatur, jest zdecydowanie nie na rękę. To wręcz istna tortura! Myślę jednak, że wycieczki oraz liczne zastępstwa jakość mnie udobruchały :D. Nie mogę się doczekać, aż pojedziemy do kina i na kręgle!
A: Też cieszę się z wycieczek! Ogółem bardzo podobają mi się zastępstwa, a w szczególności lekcje, na jakich oglądamy filmy albo mamy czas dla siebie. A co myślisz o zbliżającym się Dniu Sportu? Mnie jakoś nie za bardzo kręci.
Z: Trochę bezsensu, dla mnie Dzień Dziecka raczej nie kojarzy się z bieganiem za piłką lub czymś w tym rodzaju, dla intelektualisty to żadna zabawa, a nią ten dzień powinien być, czyż nie? Wolałabym coś w stylu wyjazdu do kina lub spędzenia czasu z klasą w kreatywniejszy sposób.
A: Jednak dla większości uczniów Dzień Sportu jest bardzo atrakcyjną ofertą. Mogłabym nawet powiedzieć, że przynajmniej dziewięć dziesiątych uczniów jest z niego bardzo zadowolona. No i w końcu nie ma lekcji, a na taką wiadomość każdy się przecież cieszy. :D Więc, pomimo iż ten dzień nie jest dla mnie interesującą atrakcją, to i tak jestem bardzo zadowolona ze zorganizowania go.
Podsumowując, bardzo cieszymy się ze zbliżających się coraz większymi krokami wakacji, lecz w szkole, pomimo upału i nowego materiału na wielu przedmiotach, również dobrze się czujemy.
Z: Vee~

niedziela, 25 maja 2014

Krew śmiertelniczki - Rozdział 1

Wszystko zaczęło się...
Tak naprawdę, to nie znam konkretnej daty. Nie jestem maniaczką liczb i nie odliczam czasu od jakiegoś wydarzenia do innego. Czasem zapominam jaki mamy miesiąc albo rok. W każdym razie było to mniej więcej rok po śmierci mojej siostry. Tak, uznacie pewnie teraz, że jestem kolejną fanatyczką, która będzie wam wciskać jakieś żałosne wyciskacze łez o rozłące, na jaką nikt nie mógł nic poradzić. Lecz jest wręcz przeciwnie. Nie zamierzam pisać o mojej siostrze. Tęsknię za nią, to prawda, jednak nie była na tyle interesującą osobą, by powstała o niej jakaś sensowna historia. Ale ja? Ja jestem bardzo ciekawa. Nie odbiegając od tematu, postaram się opisać to najlepiej, jak będę potrafiła.

A więc, wszystko zaczęło się od nic nieznaczącej ulotki. Końcem wakacji, jak każdego ranka, siedziałam sobie na kuchennym parapecie i zajadając ulubione płatki, czytałam książkę z listy, którą kiedyś stworzyła Thea. Ona oczywiście nie da rady już nic z niej przeczytać, bo nie żyje, ale ja obrałam sobie za cel zrealizowanie tej listy. I chociaż po roku byłam bliżej początku niż końca, uporczywie odhaczałam kolejne pozycje literackie. Aktualnie czytane przeze mnie dzieło nosiło tytuł „Przed świtem“ i byłam właśnie w trakcie ciągnącej się w nieskończoność, bolesnej przemiany Belli w wampira, gdy do kuchni wmaszerował ojciec, a zaraz za nim mama. Byli dobrymi rodzicami i kochającym się małżeństwem. Mama, pomimo trzydziestu pięciu lat, wciąż wyglądała uroczo i atrakcyjnie, a ojciec prezentował się bardzo dostojnie.
- Właśnie podjęliśmy decyzję - odezwała się matka i wyciągnęła w moją stronę ulotkę, jaką trzymała w ręce.
Niechętnie oderwałam się od opisu katuszy przechodzących Bellę i spoglądając na rodziców, wzięłam kolorowy świstek papieru.
- Jaką decyzję? Co to ma być? - przyjrzałam się ulotce.
Szkoła z internatem dla młodzieży w wieku 14-16 lat.
- Zaczynasz tam naukę od września. Możesz iść się pakować, jutro rano wyjeżdżasz.
Żadnego wyjaśnienia, kompletnie nic. Powiedzieli to, co mieli i po prostu wyszli, zostawiając mnie samą z kartką, którą mimowolnie zgniotłam.
Teraz jestem świadoma dlaczego tak postąpili, ale wtedy byłam pełna gniewu, goryczy i smutku. Przez całe życie zachowywałam się nienagannie. Robiłam wszystko o co mnie prosili, dobrze się uczyłam, nie wszczynałam awantur, nie malowałam się, nie ubierałam wyzywająco, nie prosiłam o pieniądze, nie pyskowałam, nie dokuczałam, nie przychodziłam późno do domu, a teraz, po tym wszystkim, po wysiłku jaki musiałam włożyć w to, by być dobrą osobą, oni, tak po prostu, bez wyraźniej przyczyny, wyrzucają mnie z domu. Owszem, rozmawialiśmy o internacie, ale to tylko dlatego, że Thea chciała iść do takiej szkoły. Wielokrotnie kłóciła się z rodzicami właśnie o czesne na internat. Ale dlaczego pomyśleli, że ja również chciałam tego, o czym marzyła moja siostra? Byłyśmy zupełnie inne! No dobrze, z wyglądu nie bardzo się różniłyśmy, gdyż obie miałyśmy długie, ciemne loki i zielone oczy, ale to by było na tyle. Charakter i wnętrze miałyśmy kompletnie różne! Ja od zawsze kochałam ciszę i spokój, ona nie potrafiła przesiedzieć dnia bez głośnej muzyki i chichotów; ja nie miałam przyjaciół, ona kumplowała się z całą szkołą; ja wolałam pojeździć na rowerze, ona ubierała skąpe bikini i biegła z przyjaciółkami na basen, a jedyne co lubiła prawie tak samo jak ja, to czytanie książek. Było tyle cech, które nas od siebie różniły, że nie byłam w stanie uwierzyć w to, iż rodzice faktycznie chcą mnie wysłać w jakieś całkowicie obce miejsce.
Rzuciłam książką ze złością. Przeleciała przez całą kuchnię, uderzyła w ścianę koło drzwi i opadła z głuchym uderzeniem na podłogę. Z okładki spoglądała na mnie biała figura szachowa. Właśnie przyszedł czas na mój ruch, a ja zostałam otoczona z każdej strony.

sobota, 17 maja 2014

1. Angelika

Zatrzymałam się przed drewnianymi schodami skrytymi w półmroku. Poinstruowano mnie, bym udała się na piętro, gdzie znajdę pokój przeznaczony dla mnie, a gdy już się rozpakuję, mam zejść na kolację, która odbędzie się za równą godzinę. Ziarno strachu, jakie zasiał w mojej głowie ten - skrzypiący przy każdym kroku - dom, rozrastało się coraz bardziej; pnącza przerażenia wiły się i skręcały, tworząc nieprzerwaną siatkę. Potrząsnęłam głową, by odgonić od siebie myśli przyprawiające mnie o drżenie rąk. Przecież byłam na to przygotowana. Spodziewałam się, że siłą zostanę wepchnięta w obraz tego starego domu, w którym mieszkała przykładna rodzina z zasadami.
Chwyciłam rączkę granatowej walizki i powoli, krok po kroku, wspięłam się po stopniach. Nic nie mogłam poradzić na ich przeraźliwe skrzypienie; wydawało mi się, iż to duchy zmarłych wysyłają mi werbalne znaki i obwieszczają swoje cierpienie.
Gruba wykładzina tłumiła moje kroki. Przez krótką chwilę zastanawiałam się, gdzie mam się teraz udać, jednak odnalezienie właściwego pokoju nie sprawiło mi większego problemu, gdyż na pierwszych drzwiach po lewej stronie wisiała tabliczka z moim imieniem.
Angelika.
Na wejściu do kolejnego pomieszczenia również znajdowała się tabliczka.
Lootarch.
- Lootarch? - szepnęłam do siebie. - Cóż to za dziwne imię?
Stwierdziłam dobitnie, iż tak nazywa się syn mojej dalekiej ciotki. Postanowiłam nie wnikać w szczegóły ich życia i zająć się własnym. Pospiesznie weszłam do pomieszczenia, które od tej chwili miało być moim azylem. Pokój nie był duży, jednak dzięki białym, gołym ścianom sprawiał wrażenie przestronnego. Na przeciwko drzwi znajdowało się jedno okno, przesłonięte sięgającą do połowy firanką; pod oknem stało biurko i kosz na śmieci, a kawałek dalej, po prawej stronie, łóżko z metalowych prętów, na którym leżała niebieska, wyblakła pościel. Po drugiej stronie pokoju znajdowała się szafa, mała komoda na książki i starodawna toaletka z trzema szufladkami i okrągłym lustrem w rzeźbionej w kwiaty ramie. Wnętrze sprawiało wrażenie przygnębiającego i ponurego, a jedynym elementem, jaki wywołał na mojej twarzy blady uśmiech, był czerwony dywanik leżący przy łóżku.
Zamknęłam za sobą drzwi i położyłam walizkę na łóżku, które ugięło się ze zgrzytem.
- Czy wszystko w tym domu musi wydawać jakieś odgłosy? - jęknęłam, otwierając walizkę.
Pomimo zmęczenia, nie chciałam czekać z rozpakowywaniem się i przeciągać tego w nieskończoność. Wolałam od razu wszystko poukładać, a po kolacji iść spać. Na samym początku wyciągnęłam pozłacaną ramkę, którą owinęłam dokładnie ręcznikiem, by szkło nie potłukło się w czasie podróży. Postawiłam ją na biurku pod takim kątem, bym wstając każdego ranka widziała zdjęcie. Na fotografii znajdowali się moi rodzice i ja sama. Miałam wtedy piąte urodziny. Ciemnowłosy tata trzymał mnie na baranach i obejmował jednocześnie mamę ramieniem. Wszyscy szczerze się uśmiechaliśmy. Kto by wówczas przypuszczał, że w samolocie, którym moi rodzice wracali z delegacji poprzedniego miesiąca będzie bomba?
Od czasu piątych urodzin bardzo się zmieniłam. Liche czarne włoski zgęstniały i opadały mi teraz kaskadą na ramiona, i sięgały łopatek. Twarz wydłużyła się nieco, a pełne usta zaróżowiły. I tylko zielone, okolone wachlarzem długich, czarnych rzęs, oczy pozostały niezmienne. Złote refleksy były widoczne nie tylko na zdjęciu. Moje oczy płonęły magicznym blaskiem nawet teraz. Wspominając rodziców, kilka łez wymknęło się z pod moich powiek i spłynęło po policzkach. Otarłam je natychmiast, po czym sięgnęłam po inne rzeczy. Wypakowanie się i zmienienie wnętrza w bardziej przytulne nie zajęło mi dużo czasu. Ubrania poukładałam w szafie, ulubione książki ustawiłam w rządku na komodzie, przybory szkolne i podręczniki włożyłam do szuflad biurka, a kosmetyki poupychałam w toaletce. Telefon komórkowy wyciągnęłam z tylnej kieszeni spodni i podłączyłam go do ładowarki, którą z kolei włożyłam do kontaktu. Ostatnim, co zrobiłam, było przyklejenie do ściany nad łóżkiem kilku swoich szkiców. Na jednym z nich znajdowała się tańcząca para; dziewczyna ubrana była w długą do ziemi suknię z falbanami, a chłopak miał na sobie surdut. Kolejny obrazek przedstawiał płonące miasteczko i unoszącego się nad nim smoka. Maleńcy ludzie z przerażaniem miotali się między pogrążonymi w ogniu domami. Na jeszcze innym były ukazane konie w galopie, na następnym otwarta książka, z której unosiły się w górę elfy, czarodziejki i inne magiczne stworzenia. Wszystkie te dzieła stworzone były wprawną ręką i ołówkiem. Nie potrzebowałam kolorów, by oddać piękno tego, co chciałam pokazać światu.
Rozległo się pukanie i zza drzwi doszedł mnie nieznany głos.
- Kolacja.
Głos z pewnością należał do Lootarcha. Zastanowiło mnie jednak tylko to, dlaczego nie przyszedł się przedstawić. Gdyby to w moim domu miała zamieszkać jakaś obca osoba, z pewnością od razu wtarabaniłabym się jej do pokoju i przeprowadziła wywiad środowiskowy.
Wzruszyłam ramionami, po czym włożyłam pustą już walizkę pod łóżko i wyszłam z pokoju. Nie w smak było mi znów pokonywać te trzeszczące schody, jednak nie miałam zbyt wielkiego wyboru, gdyż jadalnia znajdowała się właśnie na parterze. Lootarch już dawno zniknął z pola widzenia, więc nie przejmując się niczym, zamknęłam drzwi nowego pokoju i udałam się na spotkanie z domownikami. Nie znałam jeszcze tylko Lootarcha. Swoją daleką ciotkę i wujka poznałam, gdy tu przyjechałam. Wujek udał się po mnie na stację, a ciotka bez zbędnych ceregieli wyłożyła wszystkie zasady, jakie powinnam znać i stosować, mieszkając w tym domu. Uznałam tych ludzi za bardzo suchych i powściągliwych, lecz nie przejęłam się tym. Wiedziałam, że w każdym człowieku jest choć odrobina dobra i ciepła, i po jakimś czasie odnajdę ją w tych obcych ludziach, którzy nawet nie współczuli mi, iż zostałam sierotą.
Jadalnię odnalazłam bez większego trudu. Ciotka, zanim zostawiła mnie samą przed schodami, omówiła nieszczegółowo plan domu. Zszedłszy ze schodów, skierowałam się w lewo, przeszłam krótki korytarzyk i znów skręciłam w lewo.
Pomieszczenie było dwa razy większe od mojego pokoju. Przez kilka dużych okien wpadało pomarańczowe światło zachodzącego słońca. Na środku jadalni stał długi stół z mnóstwem krzeseł, jednak tylko cztery nakrycia na samym jego końcu były zastawione.
- Następnym razem rób tak, byśmy na ciebie nie czekali - odezwał się chłodno wujek.
Przystanęłam nie wiedząc co mam zrobić i czy cokolwiek odpowiedzieć. Do tego po raz pierwszy ujrzałam Lootarcha. Myślałam, że okaże się kujonowatym chudzielcem w przydużych okularach i sweterku w kratkę, jednak kompletnie się pomyliłam. Przy stole siedział dobrze zbudowany młody mężczyzna o kształtnej szczęce i szerokich ramionach. Zielone oczy spoglądały na mnie z pod opadających na nie jasnych włosów. Rzucił mi kpiący uśmiech.
- Wujku, przecież to panienka z Nowego Yorku. Oni nie mają pojęcia o czymś takim, jak nie spóźnianie się - stwierdził złośliwie.
Nie żeby mnie to jakoś szczególnie obeszło, ale za kogo on się uważa, by tak o mnie mówić? Owszem, byłam z tego wielkiego, pięknego miasta, ale to nie robiło ze mnie spóźnialskiej dziewuchy. Przecież zeszłam tylko chwilkę po nim.
- Wiesz, w Nowym Yorku uczą przynajmniej dobrych manier - odpowiedziałam, uśmiechając się do niego, po czym skierowałam się w stronę ostatniego wolnego miejsca.
Jak na złość znajdowało się akurat na przeciw niego. Lustrował mnie tym swoim przenikliwym spojrzeniem, a ja z sekundy n sekundę czułam się coraz bardziej niepewnie. Jeszcze tylko brakowało, bym oblała się rumieńcem, jak te wszystkie zakochane po uszy trzynastolatki.
Z pomieszczenia obok, z pełną tacą jedzenia, wyszła młoda kobieta w białym fartuchu i opasce na głowie. Miło się uśmiechała, gdy kładła przed każdym talerz. Mina zrzedła mi dopiero wtedy, gdy zauważyłam co będę musiała zjeść. Przede mną leżały dwie parówki, jajko i kilka plasterków żółtego sera; obok, w małej miseczce, znajdował się czerwony sos do kiełbasek. Kobieta wyszła z jadalni.
- No jedzże - odezwała się ciotka, przełknąwszy kawałek jajka.
- Ja... - zawiesiłam się.
W moim starym domu nie musiałam się nikomu tłumaczyć. Wszyscy po prostu wiedzieli, ale tutaj?
- Co „ty“? - zirytowała się ciotka.
- Jestem wegetarianką - wypaliłam.
No cóż, nie było to takie trudne, jak myślałam. Lootarch wywrócił oczami, a ciotka uniosła do góry brwi.
- No i co z tego? Jedz, zanim będzie zimne - odparł tylko.
- Nie mogę tego zjeść. Nie jadam mięsa. W ogóle! - odsunęłam od siebie talerz i założyłam ręce na piersi.
- Nie będziesz mi tu wymyślać! - ryknął wujek. - Przygarnęliśmy cię pod swój dach, zapewniamy ci opiekę i wyżywienie a ty wybrzydzasz! - uderzył pięścią w stół, aż wszystko się zatrzęsło.
Spojrzałam prosto w jego oczy. Strach, który czułam zaraz po przybyciu do tego domu zniknął.
- Nie prosiłam się o to i najchętniej natychmiast bym się stąd wyniosła, niestety nie mogę. I nie mam zamiaru jeść niczego, co zawiera w sobie mięso jakiegokolwiek zwierzęcia. Jeśli z tego powodu pójdę spać bez kolacji, trudno - odparłam tak spokojnym tonem, na jaki tylko było mnie stać.
Wujek poczerwieniał, ale nic nie odpowiedział. Ciotka również zajęła się jedzeniem i tylko Lootarch spoglądał na mnie tym swoim piekielnie przeszywającym spojrzeniem zielonych oczu.
Gdy wszyscy zjedli, udałam się do swojego pokoju. Nie zjadłam nic, lecz nie przeszkadzało mi to. W Nowym Yorku rzadko jadałam kolacje, bo zazwyczaj wieczory spędzałam z przyjaciółką na włóczeniu się po centrach handlowych czy chodzeniu na basen, halę sportową albo siłownię. Uznałam, że powinnam do niej zadzwonić.
Położyłam się na łóżku i sięgnęłam po - nadal przypięty do ładowarki - telefon. Odnalazłam w kontaktach jej numer i nacisnęłam zieloną słuchawkę.
Odebrała po dwóch sygnałach.
- Cześć, cześć! - zawołała z entuzjazmem.
- Hej, co u ciebie? - mimowolnie uśmiechnęłam się do telefonu.
- Jestem prawie w takim mega wypasionym sklepie z perfumami. Otworzyli go wczoraj i uznałam, że po prostu muszę go pozwiedzać! Kupiłam już sobie trzy flaszeczki, mówię ci, pachną wspaniale! A wiesz ile wypsikałam już próbek? Obsługa jest mną lekko zirytowana, bo byłam tu już wczoraj i znowu przyszłam. Ale co u ciebie? Opowiadaj!
Wyobraziłam ją sobie biegającą po sklepie i psikającą perfumami we wszystko co tylko ujrzy. Tak zachowywać mogła się tylko kochana Suzzie.
- U mnie w porządku. To miejsce jest straszne, nie ma tu internetu, mam mały pokój i wredne wujostwo, a ich syn? Szkoda gadać. Co prawda jest przystojny, nawet mega przystojny, ale powitał mnie wrednym komentarzem, więc nie mam zamiaru być dla niego miła - odparłam.
- A jak ma na imię? Mówisz, że jest przystojny? Ale wredny? To nic, weź od niego numer! Opiszesz go trochę dokładniej? Może w głębi ducha jest cudownym romantykiem, który tak naprawdę udaje tylko twardziela, by zyskać szacunek innych? - rozmarzyła się, a ja wybuchnęłam śmiechem.
- Tak, specjalnie dla ciebie postaram się o jego numer. Ma na imię Lootarch. Wiem, strasznie dziwnie, ale kto nadąży za jego „innymi“ rodzicami? Emm... Ma jasne włosy i zielone oczy. Szerokie ramiona, takie, no wiesz, jakby trenował, albo coś. W ogóle sylwetkę ma bardzo męską. Gdyby nie był moim kuzynem, to kto wie? Może i bym się nawet zako...
Nie zdążyłam dokończyć, Suzzie mi przerwała
- Co?! Co ty wygadujesz?! To aż taki przystojny? Serio, muszę go poznać! Zaprosisz mnie, albo coś?
- No jasne. Będę już kończyć. Zadzwonisz za jakiś czas? - spytałam.
- Tak, tak! Muszę być na bieżąco w związku z naszym Loo. Mogę go tak nazywać, co nie? Do usłyszenia! - zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, rozłączyła się.
Cała Suzzie. Pozytywnie zakręcona i nie do przegadania. Ale uwielbiałam ją za to. Między innymi dlatego się zaprzyjaźniłyśmy.
Odłożyłam komórkę na biurko, lecz wciąż nie wstawałam z łóżka. Powinnam była iść się umyć i położyć się spać, jednak leżenie sobie było tak przyjemne, że nawet nie wiem kiedy zamknęły mi się oczy.
Obudził mnie sms od Suzzie.
„Nie zapomnij o bieganiu! To ze jestes gdzies indziej nie znaczy ze bede biegac sama. Bierz tylek z lozka i idziemy pozwiedzac okolice <3„
Westchnęłam, ale zwlokłam się z posłania. To dzięki Suzzie zaczęłam biegać i polubiłam sport, na skutek czego bardzo poprawiłam moją kondycję. Nie ważne czy padał deszcz albo śnieg, nie ważne czy był upał albo mróz. Po prostu wyciągała mnie z domu i musiałam z nią biegać. Zanim wyjechałam, obiecałam jej, że tutaj również będę to robić.
Zdjęłam z siebie wczorajsze ubrania, w których zasnęłam, po czym wyciągnęłam z szafy legginsy i koszulkę z Adidasa. Przewiązałam w pasie zielonkawą bluzę, na wypadek gdyby było zimno, i ubrałam czarne buty do biegania. Wyszłam z pokoju, a na korytarzu natknęłam się na Lootarcha, który również był ubrany w strój sportowy. Serio?
- Los chciał, byśmy się lepiej poznali. Pokażę ci okolicę, co? - rzucił mi takie spojrzenie, jakby nie wierzył, że będę potrafiła za nim nadążyć.
No, jeszcze się okaże.
- Z chęcią ją z tobą obejrzę - nie spoglądając więcej w jego stronę, po prostu ruszyłam na zewnątrz.
Tym razem nie przeszkadzało mi to, iż schody przeraźliwie skrzypiały.

wtorek, 22 kwietnia 2014

Emmanuelle

Przed wieloma laty, w ogromnej posesji Hassinthonów, żyła uboga dziewczyna. Nie miała imienia, od zawsze była tylko "pokojową", lecz nie przeszkadzało jej to. Dopóki miała gdzie spać i co włożyć do ust, była szczęśliwa. Jednak w dniu, w którym poznała tajemniczego Richarda Hassinthon, pierworodnego syna Lady Hassinthon, jej życie uległo diametralnej zmianie. Richard obudził w niej niesłabnący ogień, a płomień miłości, jaki rozpalał w jej sercu za każdym razem, gdy ją dotykał, wywoływał w niej namiętne pożądanie. Owocem tego uczucia okazało się dziecko. Gdy tylko ten czyn wyszedł na jaw, Lady Hassinthon rozkazała natychmiast stracić służącą, a syna wysłała za morze do brata. 
Dziecko wyrastało na uroczą dziewczynkę o pięknym imieniu Emmanuelle. W wieku siedmiu lat, potrafiła zaskarbić sobie sympatię wszystkich mieszkających w posesji. Nie sprawiała problemów, zachowywała się nienagannie, a Lady Hassinthon traktowała ją niemal jak rodzoną córkę, jednak nigdy nie odpowiadała na pytania związane z jej prawdziwymi rodzicami.
Richard Hassinthon co jakiś czas odwiedzał rodzinną posesję, a z Emmanuellą odnalazł wspólny język. Naturalnie Lady zakazała informować ją o tym, iż jest jej ojcem.
Emmanuella dorastała samotnie wśród starych murów. Lady Hassinthon nie wysłała jej do szkoły z internatem, by zdobywała wiedzę. Zatrudniła profesora, który codzienne przez osiem godzin wbijał jej do głowy algebrę i łacinę. Uczyła się również płynnego czytania, kaligrafowania oraz języka francuskiego, jaki wydał jej się naprawdę piękny. Osiem godzin w tygodniu poświęcała na grę na fortepianie. Kochała ten instrument, a z pod jej palców wychodziły coraz to piękniejsze utwory. Popołudniami, Lady siadała z nią przy kominku i razem z nią haftowała, szyła sukienki, wyszywała ozdobne wzory pozłacanymi nićmi na jedwabnych chusteczkach. I chociaż czasami Emmanuelli nie podobało się robienie tych wszystkich czynności, nie narzekała. Od urodzenia wpajano jej, iż dziewczęta w jej wieku właśnie tak spędzają czas.
Dziewczę z każdym rokiem rozkwitało coraz piękniej. Długie kasztanowe loki sięgały jej już niemal do pasa, blada skóra była niesamowicie gładka, a pełne, malinowe usta niemal cały czas rozciągała w cudownym uśmiechu. Jednak największym jej atutem były oczy. Niespotykany fiołkowy kolor był tożsamy z niesamowitymi tęczówkami Richarda, przez co Lady Hassinthon bała się za każdym razem, gdy ten ich odwiedzał, że wszystko wyjdzie na jaw. A ona nie mogła pozwolić, by Emmanuelle dowiedziała się o swoich prawdziwych rodzicach - było to takie drobne dziwactwo Lady.
Jednak życie w posesji Hassinthonów toczyło się z każdym dniem tak samo. Aż do osiągnięcia przez Emmanuelle wieku szesnastu lat. Wtedy wszystko uległo diametralnej zmianie - tak jak wtedy, gdy bezimienna służąca zapałała miłością do Richarda.

poniedziałek, 31 marca 2014

[02] Wiersze

Ona
Egoistka
Bez serca
Bez duszy
Zadufana
w sobie...
On
Prawdziwy rycerz
Bez skazy
Bez grzechu
W lśniącej
zbroi...
Oni
Zakochani
Bezproblemowo
Niezaprzeczalnie
Zatopieni
w miłości.

___________________

On może
Pociągnąć cię w dół
Stoczysz się znów
Na samo dno
Tak ciężko 
Było ci wstać
Z trudem
Podniosłaś się
Czy chcesz
Przechodzić to
Na nowo
Od początku?

__________________

Wiosna
Znów
Dłuższy jest dzień
Kwiaty
Rozkwitają
Tysiącem barw
 Ale
Nie daję rady
Pisać
O tym
Trzeba
Ujrzeć to
Samemu
Na własne oczy
Szafirowe niebo
Uskrzydlone skowronki
Rozespane zwierzątka
Ostatnie grudki
Śniegu
Błyszczące
W wiosennych promieniach
Złotego słońca
Świat
Nie jest
Tak piękny
Nawet
W wyobraźni

____________________

Skąd biorą się wiersze?
Skąd piękne słówka
Barwne wypowiedzi?
Czy to możliwe
By krążyły po niej
Jak rozwścieczone osy
Domagające się uwolnienia?
Dlaczegóż niektórzy
Zgrabnie przypinają
Złociste skrzydła
Myślom
Posyłają je w dal?
Czemuż z ust jednych
Szmaragdowym strumieniem
Wypływają srebrzyste
Metafory?

niedziela, 30 marca 2014

[00] Krew śmiertelniczki - Prolog

Wyszedł na ulicę. Było już koło północy, lecz on musiał wybrać się na przechadzkę. Uwielbiał noc. Czół się wtedy taki swobodny, wolny.
Spacerując ulicami, które rozświetlały pojedyncze latarnie, starał się nie zwracać uwagi na naglącą potrzebę. Potrzebę, która rosła z każdą sekundą, przemieniając się w pożądanie.
- Muszę się napić - wymamrotał chwytając się za gardło i przymykając oczy.
Przystanął i oparł się plecami o ścianę jednego z miejscowych bloków. Jego serce przyspieszyło, kolana zaczęły drżeć. Coraz szybciej oddychał, ale to powoli przestawało mu wystarczać.
- Muszę się napić - powtórzył przymykając oczy i wdychając nosem powietrze.
Natychmiast zesztywniał. W powietrzu czuł coś niepokojącego.
- Nie! - wyrwało mu się.
Wyczuł krew. Ciepłą, świeżą krew. Tak intensywny zapach mogła wydzielać tylko porzucona dziewczyna. Momentalnie się poruszył. Otworzył powieki i aż jęknął. Wszystko przybrało czerwony odcień krwi. Napiął mięśnie i odsunął się od ściany. Mimowolnie zaczął iść w stronę przyciągającej go woni. Stawiał coraz szybsze kroki.
Po chwili ją dojrzał. Jako jedyna nie była czerwona. Otaczała ją błękitna poświata, jej aura, którą mógł dostrzec tylko on. Szła po drugiej stronie ulicy z pochyloną głową. Twarz zasłaniały jej gęste ciemne loki. Miała na sobie tylko cieniutką bluzkę na ramiączkach i króciutką spódniczkę. Przez ramię przewieszoną miała czarną torbę. Wlepił w nią spojrzenie. Wyglądała na mniej niż siedemnaście lat.
Nie dobrze, pomyślał, jest niepełnoletnia.
Obowiązywała go zasada. Nie mógł tknąć nikogo, kto nie ukończył osiemnastu lat.
Mimo to, nadal zmierzał w jej kierunku. Niespodziewanie, dziewczyna podniosła głowę i spojrzała prosto w jego twarz. Wciągnął powietrze zaskoczony soczystą barwą jej zielonych oczu, gęstych rzęs i pełnych ust, muśniętych czerwoną szminką. Natychmiast przeniosła spojrzenie na swoje nogi i przyspieszyła kroku. Też przyspieszył. Ciągnęło go do niej, jej krew go przyzywała.
Kilkoma dużymi krokami przemierzył jezdnię. Usłyszał łomotanie jej serca. Prawie biegła, lecz on szybko stawiał kolejne kroki. Zaczęła biec, lecz nie miała szans. Wyciągnął rękę i złapał ją za ramię. Spróbowała się wyszarpnąć, ale trzymał ją mocno. Odwrócił ją ku sobie i ujrzał strach w jej dużych oczach, w których powolutku zaczynały gromadzić się łzy.
- Czego chcesz? - wyszeptała, nadal próbując się wyrwać.
Jej błękitna aura zafalowała i zaczęła zmieniać kolor na zielony, co oznaczało, że bała się coraz bardziej.
Zaśmiał się i przycisnął ją do muru kamienicy. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że oddalił się od domu aż dziesięć przecznic.
- Zostaw mnie! - usiłowała krzyknąć, lecz wydobył się z niej kolejny szept.
- Tylko się napiję. Od dawna nie piłem tak pięknie pachnącej krwi - wymruczał do jej ucha, a ona na ułamek sekundy zesztywniała, po czym zaczęła się wyrywać.
Okładała go pięściami, kopała, lecz nie zwracał na to uwagi. Był zbyt zajęty wdychaniem intensywnego zapachu, który wydzielała. Uśmiechnął się błogo i jednym szybkim ruchem złapał obie jej ręce w swoją dłoń, po czym przycisnął do szorstkiej ściany. Nie obchodziło go, że jest nieletnia, nie przeszkadzało mu, że się wyrywa. Chciał jej krwi. Wręcz jej pragnął.
- To zaboli tylko troszkę - szepnął, a po jej policzkach spłynęły łzy przerażenia.
 Wolną ręką odgarnął jej włosy za ucho i chwytając za brodę przechylił jej głowę, odsłaniając szyję. Kopała go, lecz on pochylił się i znalazłszy żyłę wbił swoje zęby w jej cienką skórę.
Powietrze wypełnił przerażający krzyk dziewczyny, który przemienił się w szloch. Przestała się wyrywać, stała nieruchomo przyparta do muru, a po jej policzkach spływały słone łzy.
Zaczął wysysać jej ciepłą, słodką krew. Sprawiło mu to taką ulgę i przyjemność, że puścił jej ręce i położył je na jej talii. Wiedział, że już nie jest w stanie mu uciec. Pił jeszcze przez chwilę, po czym oderwał się od jej szyi. Rana momentalnie się zasklepiła, lecz na jej szyi został niewyraźny ślad jego zębów.
- Popełniłem błąd, ponieważ jesteś nieletnia, ale należą ci się podziękowania, za użyczenie mi szyi - mruknął jej do ucha, po czym delikatnie pocałował ją w usta.
I odszedł. Tak po prostu odszedł.
Osunęła się bezwładnie po ścianie. Od jej szyi zaczęły rozchodzić się maleńkie igiełki bólu, jakby przeszywana była szpilkami. Bolało, ale nie aż tak, jak wtedy, gdy zatopił swoje zęby w jej szyi. Próbowała się poruszyć, otrzeć łzy. Nie potrafiła. Wyssał z niej życie, powoli opadała w otępienie. Minęła chwila i przestała czuć. Na jej twarzy zagościł delikatny uśmiech, jakby śniło jej się coś ładnego. Ale nie spała. Jej stan był spowodowany dużym brakiem krwi.
Umierała.

[01] Wiersze

Szary dzień za dniem upływa.
Każdy dziś każdego zbywa.
Tamte czasy już minęły,
Fałsz i zazdrość się zaczęły.
Za młodości moich dziadków,
Był jaskrawszy kolor kwiatków.
Wszyscy sobie pomagali,
Żadnych kłótni nie wszczynali.
A dziś, gdzie tylko spojrzysz,
Zmiany XXI wieku dojrzysz,
Sztuka, która nie jest sztuką,
Muzyka, co nie jest muzyką.
Miliony par w separacji,
Tysiące ludzi bez racji.
Do czego dąży ten świat?
Co będzie za kilka lat...?
__________________

Spójrz w niebo wczesnym porankiem,
Gdy słońce wstaje nad gankiem,
Młoda kobieta dokarmia kury,
Woda bulgoce płynąc przez rury.
Spójrz w niebo w samo południe,
Gdy w szkole wydaje się nudnie,
Matematyczka podaje zadania,
Wszystkie terminy do zapamiętania.
Spójrz w niebo późną nocą,
Gdy gwiazdy jasno migocą,
Księżyc leniwie spogląda,
Śpiących dzieci cichutko dogląda.
____________________________
 W okół ciemno tak
Kolory stracił świat
W mroku zagłębiam się
Noc pochłania mnie
Już nie widzę nic
Oprócz gęstej mgły
Posuwam się do przodu
Nie odczuwam zawodu
W oddali płonie las
Piekło ogarnia nas
Za gardło chwyta dym
Dusi, odbiera tlen
I głucho śmieje się
Zaraz mą duszę zje
Ostatnie chwile życia
Ostatni oddech płytki
W okół ciemno tak
Kolory stracił świat...
_____________________________

Próbuję odszukać siebie
W głowie wciąż mętlik mam
Ciągle stoję zagubiona
Zatopiona w niepewności

W samotności siedzę sama
Po bezsilność zanurzona
Wciąż odkrywam się na nowo
Coraz bardziej zadziwiona
 

Próbuję odszukać ciebie
Co graniczy z cudem
Bardzo dobrze się ukryłeś
Me serce znaleźć cię nie zdoła


W samotności siedzę sama
Po bezsilność zanurzona
Wciąż odkrywam cię na nowo
Coraz bardziej zadziwiona


______________________________


Pojedźmy gdzieś
Gdzie nie znajdzie nas nikt
Gdzie odpoczniemy od zgiełku i krzyku

Popłyńmy gdzieś
Gdzie piękny jest świat
Gdzie chmury smakują jak lody

Pojedźmy gdzieś
Gdzie nie było nas
Gdzie słońce uśmiechem wita

Popłyńmy gdzieś
Gdzie brzmi ptaków trel
Gdzie cudownie gra muzyka

Pojedźmy gdzieś
Gdzie magia jest
Gdzie czas powoli upływa

Popłyńmy gdzieś
Gdzie kwiatów jest w bród
Gdzie każdy natchnienie miewa

sobota, 29 marca 2014

[01] Rozpieszczona gwiazdka

Wpatrywała się w swoje buty. Po raz kolejny nie była przygotowana do zajęć z wychowania fizycznego, lecz tym razem zrobiła to zupełnie naumyślnie. Świadomie zostawiła worek ze strojem sportowym na biurku swojego pokoju. Nauczyciel traktował ją pobłażliwie ze względu na wpływy jej ojca. Był jednym ze sponsorów szkoły i wkładał w nią naprawdę duże pieniądze, więc nauczyciele byli w stosunku do niej pobłażliwi. Nie wstawiali jej jedynek i uwag, nie krzyczeli, tak jak po innych uczniach. Liczyli się z jej zdaniem i prawie zawsze starali się spełniać jej zachcianki. Z początku bardzo jej się to podobało, jednak z czasem stało się uciążliwe. Nie potrafiła znieść myśli, że za złe odpowiedzi na testach dostaje dobre oceny, a za wyrządzone szkody zostanie pochwalona. Zaczęła się uczyć, by w końcu zasłużyć na to, jak ją traktowano, przestała wpadać w kłopoty, trzymała się z daleka od "brudnych spraw" i tylko na zajęcia sportowe przychodziła nieprzygotowana. 
Obok niej pojawił się chłopak, którego nigdy wcześniej nie widziała. Ani w tej szkole, ani nigdzie indziej.
- Kim jesteś? - spytała w prost.
Nigdy nie przyciągała chłopców. Była zamkniętą księgą niedostępną dla potencjalnych czytelników. Czas spędzała w samotności. Było jej dobrze w urojonym świecie, który stworzyła już jako dziecko. Zawsze była jednostką, perfekcyjną indywidualistką. Nie potrzebowała nikogo i nikt nie potrzebował jej. Tak było i teraz. Nie chciała jego obecności, lecz pomimo tego, on nie znikał. Wciąż siedział obok niej, oblany złotym światłem gorącego słońca wiszącego na błękitnym niebie.
- Jestem twoim aniołem stróżem - odparł z lekkością i rozsiadł się wygodniej.
Znajdowali się na trybunach szkolnego boiska. W szaro-zielonej trawie migotały krople porannej rosy, a grupa dziewcząt w wieku szesnastu lat, robiła właśnie rozgrzewkę.
- Nie żartuj sobie ze mnie - odrzekła ze śmiertelną powagą.
Miała go dość. Pojawił się z znikąd i próbował zacząć rozmowę, na którą nie miała najmniejszej ochoty. Odgarnął z twarzy kosmyk ciemnych włosów, a szmaragdowe oczy zwrócił w jej stronę. Dla niego była boginią piękna. Czarne włosy opadały kaskadą na ramiona, duże rozumne oczy spoglądały z pod wachlarza długich gęstych rzęs, a wydatne usta i zaróżowione policzki sprawiały, że wyglądała równocześnie uroczo i poważnie.
- Nie śmiałbym, Pearl.
Jej imię w jego ustach brzmiało jak najcudowniejsza piosenka.
- Skąd wiesz jak się nazywam? - zmarszczyła czoło, a jej brwi o idealnym krztałcie powędrowały w górę.
- Ja wiem wszystko - obdażył ją tak cudownym uśmiechem, iż przez krótką chwilę zapomniała jak się oddycha. - Mam na imię William i z chęcią się tobą zaopiekuję - szepnął i zbliżył się.
Wyciągnął dłoń z zamiarem pogłaskania jej po policzku, gdy nagle czarnowłosa poderwała się i odskoczyła od niego jak opętana.

- Cięcie! Cięcie! - rozległ się zdenerwowany głos reżysera. - Jane, kochanie! Na Boga! Mówiono mi, że jesteś profesjonalistką! Czy wiesz co to za film? To romans, na Boga! Tutaj liczą się uczucia, nie możesz tak po prostu zrywać się i niszczyć całej sceny! Teraz będzie ja trzeba powtórzyć, a szło nam tak świetnie! Na Boga, dziewczyno musisz się ogarnąć! Twoja kariera zależy od tego filmu! - mężczyzna zaczął wykrzywiwać swoje pretensje.
Jane westchnęła teatralnie.
- Jestem profesjonalistką, ale nie potrafię pracować z takimi ludźmi! - machnęła ręką w stronę wciąż siedzącego na ławce chłopaka. - Ja jestem artystką, jestem gwiazdą! Potrzebuję kogoś, kto jest podobny do mnie! Wytrzasnęliście go z jakiegoś głupiego teatrzyku kukiełek? On zupełnie nie zna się na sztuce! Nie będę z nim grała! Ściągnijcie mi Roberta Pattinsona albo Liama Hermshworta! Oni są profesjonalistami i znajdą ze mną wspólny język! A on? To jakiś dzieciak bez gustu, który zupełnie nie nadaje się do pracy na równi ze mną! - zdenerwowała się dziewczyna i odrzuciła długie włosy na plecy.
- Jane, czy pamiętasz, że jeszcze nie jesteś żadną sławną gwiazdeczką, na zawołanie której od razu przyleci jakiś Pattinson? - spytał chłopak wstając z ławki. - Po prostu się opanuj i nagramy wreszcie tę scenę, bo mam już serdecznie dość powtarzania jej któryś raz z rzędu i to tylko i wyłącznie przez ciebie.
- Przeze mnie? Przeze mnie?! Czy ty się w ogóle słyszysz?! Jak śmiesz mówić mi coś takiego! Oczywiście, że jestem sławna! Gdybym nie była, to przecież nie powierzono by mi głównej roli! A to, że i ty się tutaj znalazłeś jest jakąś kompletną pomyłką! Nie zamierzam skończyć tej sceny z tobą! Rządam jakiegoś prawdziwego aktora, który będzie potrafił zagrać na poziomie! - krzyknęła w jego stronę, po czym odwróciła się do niego plecami i założyła ręce na piersi, robiąc wyniosłą minę.
W tamtym momencie zupełnie nie przypominała tej cudownej dziewczyny, na której widok każdy chłopak by się rozpłyną. Teraz była po prostu nadąsaną bogatą dziewczynką, której ktoś udzielił reprymendy za złe zachowanie.
- Jane? - reżyser podszedł do czarnowłosej. - Na Boga, dziewczyno! Zagraj jeszcze tylko tę jedną scenę i cię wypuszczę. Na Boga! Do końca dnia będziesz miała wolne - próbował ją jakoś przekonać. - Każę Sus jechać z tobą do centrum handlowego na zakupy. Na Boga, zafunduję ci je! Błagam, skończmy tylko tę scenę! - załamał ręce.
Nie miał żadnego wpływu na tę rozpieszczoną księżniczkę. Robiła co chciała i zawsze wychodziła ze wszystkiego zwycięską ręką.
Dziewczyna spojrzała na niego kątem oka. Wyglądał tak żałośnie, że w końcu - dla świętego spokoju, oczywiście - kiwnęła głową i głośno westchnęła.
- No dobra. Ale jeżeli on wciąż będzie się tak zachowywał, to rezygnuję - fuknęła w stronę chłopaka, który momentalnie uniósł ręce w obronnym geście, a gdy tylko Jane usiadła z powrotem na ławce, rzucił porozumiewawczy uśmiech w stronę reżysera.
- Zaczynacie od przedstawienia się Williama! Iii! Akcja!

- Mam na imię William i z chęcią się tobą zaopiekuję - wyszeptał, po czym zbliżył się do niej i pogładził jej policzek wierzchem dłoni. 
Zwróciła swoje błyszczące, szafirowe oczęta w jego stronę i zatrzepotała rzęsami.
- Spóźniłeś się. Od jakiegoś czasu przestałam wpadać w tarapaty - malinowe usta rozchyliła w delikatnym uśmiechu.
Ujął jedną z jej dłoni i zaczął gładzić kciukiem gładką skórę.
- Jestem pewny, że jednak ci się przydam - odparł cicho i pochylił się.
Musnął ustami jej dolną wargę, a nie widząc sprzeciwu z jej strony - pogłębił pocałunek. Wolną rękę przesunął na jej szyję i przyciągnął ją do siebie. Rozchylił jej wargi, by następnie powolnym ruchem wsunąć język do jej ust. Wciągnęła powietrze trochę głośniej, niż zazwyczaj. Zacisnęła palce na jego dłoni i nieświadomie pochyliła się w jego stronę

- Cięcie! Na Boga! Jesteście cudowni! Jane, byłaś taka przekonująca! Na Boga, zafunduję ci całe zakupy! - zaczął wykrzykiwać reżyser.
Czarnowłosa znów zerwała się z miejsca. Otarła usta wierzchem dłoni.
- Ugh! Jak ja nienawidzę całować się z amatorami - jęknęła. - Bloomey, mógłbyś od czasu do czasu poćwiczyć takie rzeczy! Jesteś w tym beznadziejny!
- Jane Lynx, doskonale wiem, że ci się podobało - posłał jej łobuzerski uśmiech, po czym podniósł się z ławki.
- Nic mi się nie podobało! Jesteś w tym najgorszy! Już nigdy cię nie pocałuję, słyszysz? Ja jestem po prostu doskonałą aktorką i potrafię odgrywać wszystko tak, by wyglądało jak najbardziej realnie! - zaczęła się wydzierać, a na jej policzki wpłynął szkarłatny rumieniec.
- Nigdy nie mów nigdy, Jane - nie spoglądając więcej w jej stronę, zszedł z planu.
Machnął ręką reżyserowi i uśmiechając się do mijanych ludzi, skierował się do wyjścia. Nawet nie poszedł się przebrać, wyszedł po prostu w tym co miał na sobie w czasie kręcenia sceny.
Austin Bloomey był wysokim, dobrze zbudowanym szesnastolatkiem. Miał ciemne włosy i zielone oczy - tak trafnie nazwane szmaragdowymi. Bez przerwy się uśmiechał, rozpierała go radość i energia. Na kasting przyszedł od tak, z nudów. Od razu zauroczył sędziów i został przyjęty. Na nieszczęście, druga główna rola przypadła również tej rozpieszczonej gwiazdeczce Jane Lynx. Jej matka zapłaciła ogromną sumę za to, by zagrała w tym filmie. Jak na razie, wszyscy podziwiali Austina za ciągłe wytrzymywanie jej kaprysów, wrzasków i humorów. Była naprawdę nieznośna, jednak ciemnowłosy nie zwracał na to uwagi. Doszukiwał się w niej tylko dobrych cech. Co prawda przez pierwsze chwile ich znajomości zastanawiał się, czy ta dziewczyna w ogóle ma jakieś dobre cechy, jednak po dłuższym czasie zorientował się, że jest bardzo przyjaźnie nastawiona do wszelkiego rodzaju zwierząt i owadów. Nawet pająki i komary traktowała dobrze, co było dla Austina kompletnym zaskoczeniem. Pamiętał, jak kiedyś jechali razem na zdjęcia i na oknie samochodu zauważył pająka. Już, już miał go zabić, by dziewczyna nie zaczęła piszczeć, gdy ta - tak po prostu - wyciągnęła rękę i złapała go. Do końca podróży trzymała go w dłoniach, a gdy wysiedli - wypuściła na pobliskie drzewo. Jednak na miłości do zwierząt się kończyło. Jane była zepsutą, "zawsze mającą rację", wychowaną w bogatej rodzinie i mającą co tylko dusza zapragnie, dziewczyną. Nie przejmowała się innymi, wysługiwała się każdym napotkanym, nie znosiła sprzeciwu i robiła dziką awanturę, gdy tylko coś poszło nie po jej myśli. Na Austina po prostu uwielbiała się wściekać. Był zawsze w pobliżu, a każde wypowiedziane przez niego słowo, bardzo ją irytowało. Ale ciemnowłosy nie przejmował się nią. Uśmiechał się i żartował, niezależnie od jej zachowania. Był po prostu sobą - otwartym na świat chłopakiem, którego nie przerazi byle księżniczka.
Rankiem Austin myślał, iż cały dzień spędzi na planie filmowym. Jane strasznie potrafiła przeciągać każdą scenę, więc nie zaplanował nic na popołudnie. Z westchnieniem wyciągnął z tylnej kieszeni spodni telefon komórkowy, by sprawdzić godzinę. Była dopiero szesnasta, a nie chciał jeszcze wracać do hotelu, gdzie mieszkali w czasie zdjęć. Na miasto również nie chciał się zapuszczać, ponieważ był tu po raz pierwszy w życiu i nie miał zamiaru się gubić, co z pewnością by nastąpiło. Stał więc niezdecydowany na chodniku, trzymając w jednej ręce telefon. Nagle na ulicy obok niego zatrzymał się znajomy czerwony mercedes. Przyciemniana szyba od trony kierowcy otworzyła się i ujrzał w niej rozpromienioną twarz Sus. Masa blond loków okalała jej głowę i opadała na ramiona i plecy, a pomalowane czerwoną szminką usta rozciągnięte były w szerokim uśmiechu. Austin automatycznie go odwzajemnił.
- Hej, Aus! Wsiadaj i jedziesz z nami do centrum. Nie pozwolę, byś miał się nudzić. I tak, to rozkaz - roześmiała się perliście.
Ciemnowłosy pokręcił głową, po czym wciąż się uśmiechając, wsiadł do samochodu. Nie było dla niego zaskoczeniem, że w środku zastał również nadąsaną Jane.
- Czy on musi z nami jechać? To miały być moje zakupy. Faceci tylko przeszkadzają w takich rzeczach - założyła ręce na piersi i odwróciła twarz do szyby.
Sus wzruszyła tylko ramionami i z piskiem opon ruszyła z miejsca. W radiu leciała prawie jedna z jej ulubionych piosenek, więc zaczęła śpiewać. Austin szybko się do niej przyłączył i tylko Jane Lynx siedziała jak na szpilkach, obdarzając ciemnowłosego złośliwymi spojrzeniami.

sobota, 15 marca 2014

[01] Miniaturka

- Kim jesteś? - spytała w prost.
Nigdy nie przyciągała chłopców. Była zamkniętą księgą niedostępną dla potencjalnych czytelników. Czas spędzała w samotności. Było jej dobrze w urojonym świecie, który stworzyła już jako dziecko. Zawsze była jednostką, perfekcyjną indywidualistką. Nie potrzebowała nikogo i nikt nie potrzebował jej. Tak było i teraz. Nie chciała jego obecności, lecz pomimo tego, on nie znikał. Wciąż siedział obok niej, oblany złotym światłem gorącego słońca wiszącego na błękitnym niebie.
- Jestem twoim aniołem stróżem - odparł z lekkością i rozsiadł się wygodniej.
Znajdowali się na trybunach szkolnego boiska. W szaro-zielonej trawie migotały krople porannej rosy, a grupa dziewcząt w wieku szesnastu lat, robiła właśnie rozgrzewkę.
- Nie żartuj sobie ze mnie - odrzekła ze śmiertelną powagą.
Miała go dość. Pojawił się z znikąd i próbował zacząć rozmowę, na którą nie miała najmniejszej ochoty. Odgarnął z twarzy kosmyk włosów o kolorze mahoniu, a bursztynowe oczy zwrócił w jej stronę. Dla niego była boginią piękna. Czarne włosy opadały kaskadą na ramiona, duże rozumne oczy spoglądały z pod wachlarza długich gęstych rzęs, a wydatne usta i zaróżowione policzki sprawiały, że wyglądała równocześnie uroczo i poważnie.
- Nie śmiałbym, Pearl.
Jej imię w jego ustach brzmiało jak miód. Po raz pierwszy usłyszała...

- Ann! 
Słysząc głos mamy, przerwała pisanie. Odłożyła długopis, zamknęła zeszyt i włożyła go do szuflady biurka. Z niechęcią podniosła się z krzesła i przemierzywszy pokój, zbiegła po schodach w prost do kuchni. Jej mama właśnie przygotowywała obiad. 
- Ann, czemu nie przychodzisz od raz, gdy cię wołam? - rodzicielka mieszając zupę w garnku, rzuciła jej karcące spojrzenie. - Zlew się sam nie sprzątnie - wskazała ręką na świeżo umyte naczynia ociekające wodą.
Jasnowłosa westchnęła. Nic nie mówiąc sięgnęła po ścierkę i zajęła się tym o co została poproszona. Mama tymczasem nalała parującej zupy do talerzy i wyłączyła piekarnik, skąd dochodził przyjemny zapach udek z kurczaka. Po kilku minutach w kuchni pojawił się Peter. Wdychając zapach mięsa, uśmiechnął się błogo i opadł na krzesło. 
- Możemy zjeść w pokoju? - spytał, gdy mama wyjęła pieczonego kurczaka.
Pewnie oglądał w telewizji kolejny serial o łowcach skarbów i chciał go dokończyć. Szybko zjadł zupę, po czym porwał drugie danie i już go nie było. Ann zrobiła podobnie. Mama z wujkiem również poszli do pokoju z talerzami. Przy obiedzie rozmowa się nie kleiła. Wszyscy wpatrzeni byli raczej w telewizor i własne talerze. Po posiłku mama zmyła naczynia, a Ann jak zwykle je wytarła. Peter został w pokoju razem z mamą i wujkiem. Ann udała się do siebie